Lato 2084
Po spotkaniu z właścicielem bloku i otrzymaniu kluczy do swoich czterech kątów, szybko opuściłam budynek. Dziarskim krokiem ruszyłam w kierunku wschodniej części miasta, kierując się przydrożnymi znakami. Było późne popołudnie, prawie wieczór. Słońce jeszcze nie zachodziło, oświetlało miasto w zapewne niezwykłej panoramie, którą dane mi było obserwować dzisiaj rano, jeszcze w samolocie. Wsunęłam na nos smart glassess i uruchomiłam system EEG przyciskiem po prawej stronie. Wyświetlacz rozbłysł błękitnym światłem i wyblakł, pozostawiając po sobie półprzezroczysty ekran startowy. Przechodząc przez ulicę, posłałam myśl o włączeniu muzyki. Urządzenie zadziałało z sekundowym opóźnieniem, ale już po chwili moje uszy cieszyły się energicznym brzmieniem ulubionych piosenek.
Ich jakość pozostawia wiele do życzenia. W porównaniu z dzisiejszą muzyką są jak mieszkanie w bloku przy apartamencie, nie potrafię jednak wymienić ich na cokolwiek innego.
O gustach się przecież nie dyskutuje.
Droga na ulicę Pomiarową okazała się dużo dłuższą, niż z początku się wydawało. Nawet przy moim i tak dość szybkim kroku, zajęła mi dobrą godzinę. Nieco znudzona monotonnym miejskim krajobrazem, przeglądałam swoją bibliotekę muzyczną, co chwila zerkając na drogę przed sobą.
Otoczenie zmieniło się, na co zwróciłam uwagę dopiero znajdując się praktycznie na miejscu. Śmieci rozrzucone po chodniku i nieprzyjemny zapach roznoszący się w powietrzu, wzbudziły moją czujność. Posłałam myśl o przełączeniu urządzenia w tryb okularów i rozejrzałam się.
Przeklnęłam pod nosem.
Zawróciłam na pięcie i podbiegłam do jednego z mijanych chwilę wcześniej przystanków drogowych. Wszystko się zgadzało – Pomiarowa znajdowała się praktycznie za zakrętem.
Usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi tramwaju. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się opuszczający pojazd tłum, stanowczo zbyt duży na tego rodzaju pojazd. Wyjątkowo wysoka kobieta potrąciła mnie ramieniem, jakiś krępy mężczyzna zaklął siarczyście, gdy niemal na mnie nie wpadł. Wycofałam się, nie mając zbyt wielu innych opcji.
Z coraz większym zdumieniem raz po raz zwracałam wzrok to na tablicę, to na swoje otoczenie. Mijający ludzi zaczęli przyglądać mi się to ze zdziwieniem czy zniesmaczeniem, to z pobłażliwością, niektórzy nawet ze zrozumieniem. Nieco speszona, jeszcze raz upewniłam się co do kierunku i nieco wolniejszym krokiem ruszyłam dalej.
Będąc już niemal przed odpowiednią klatką, gdy kątem oka dostrzegłam ruch o tyle gwałtowny, że mogłam wykluczyć spacerowicza czy wracającego z pracy mieszkańca tej niezbyt przyjaznej okolicy. Zanim zdążyłam się obejrzeć, ktoś popchnął mnie od tyłu, jednocześnie szarpiąc za plecak. Wyrwał mi się okrzyk, instynktownie kopnęłam napastnika w piszczel. Wypuściłam rączkę walizki, złapałam równowagę, jednocześnie unikając upadku. Odwróciłam się, a moim oczom ukazało dwóch mężczyzn, z czego jeden uzbrojony w rewolwer. Nim zdążyłam w ogóle pomyśleć o jakiejkolwiek formie samoobrony, zostałam zdzielona po twarzy. Zatoczyłam się, poczułam jak krew tryska z mojego nosa i spływa po brodzie, a smart glassess spadają na ziemię z cichym trzaskiem. Odskoczyłam i rzuciłam się do ucieczki, z nadzieją, że walizka na chwilę ich zajmie. Szczęście – jeśli w ogóle można mówić o szczęściu w takiej sytuacji – mi dopisało. W biegu pochwyciłam okulary.
Mijając przepełniony kontener na śmieci, potknęłam się. Podparłam się rękoma o chodnik, łapiąc dech. Co to miało być do cholery? Odszukałam wzrokiem stojącą pod jakimś sklepem ławkę. Usiadłam na niej, zdjęłam plecak i przejrzałam jego zawartość, w celu ocenienia swojej sytuacji. Poza kilkoma drobiazgami, jedyne rzeczy, które uznałam za przydatne, to laptop, ostygła już kanapka, zakupiona na lotnisku, butelka wody, ładowarka do smart glassess i wilgotne chusteczki, a także koc, karta bankowa i kurtka. Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Ledwie tu przyjechałam, a już w brutalny sposób odebrano mi wszelkie nadzieję. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Jak mogłam być tak naiwna?
Wyciągnęłam jedną chusteczkę i wytarłam nos. Z ulgą stwierdziłam, że nie jest złamany. Przynajmniej tyle. Ponownie założyłam plecak i ruszyłam z powrotem na ulicę Pomiarową. Upewniłam się, że nikt o wrogich zamiarach nie znajduje się w pobliżu, po czym podeszłam do drzwi klatki. Kątem oka dostrzegłam plastikową torbę, zdecydowanie przepełnioną. Przyjrzałam jej się dokładniej i rozpoznałam charakterystyczne logo. Uśmiechnęłam się ponuro i podniosłam przedmiot. Tak jak przypuszczałam, znajdowały się w nim dwie pary martensów, identyczne z tymi, które miałam wtedy na sobie. Musieli je wyrzucić.
Stojąc przed drzwiami swojego pierwszego i zapewne nie ostatniego mieszkania w Mistle City, przez moją głowę przelatywało wiele myśli. Pierwsze doświadczenia w nowym miejscu, fałszywe nadzieje, determinacja... Podniosłam wzrok na drzwi i zlustrowałam je sceptycznym spojrzeniem. Wyciągnęłam klucz z kieszeni jeansów i je otworzyłam.
Wielkość mieszkania nie była dla mnie co prawda zaskoczeniem, jednak tylko dodatkowo mnie podłamała. Pomieszczenie było maleńkie, ściany chyba miały być jasnoszare. Jasne panele, imitujące deski, wydzielały nieprzyjemny zapach. Otworzyłam drzwi naprzeciwko. Znajdująca się za nimi, minimalistyczna łazienka była wyposażona w prysznic, toaletę, niewielki kosz na śmieci i okienko na zewnątrz.
Plecak zsunął się z mojego ramienia i z cichym hukiem spadł na podłogę. Powinnam przejąć się możliwością uszkodzenia laptopa, ale tylko oparłam się o ścianę i osunęłam na kafelki. Było późno i miałam jeszcze dużo do zrobienia, zwłaszcza po straceniu większości swoich rzeczy. W takim wypadku powinnam od razu zadzwonić na policję... Czemu tego nie zrobiłam?
Byłam zmęczona. Po samej podróży w zasadzie miałam do tego prawo, ale nie mogłam sobie jeszcze pozwolić na odpoczynek. Dźwignęłam się na nogi. Zdjęłam smart glassess i położyłam obok plecaka, zwróciłam się w kierunku przeszklonej kabiny. Przez chwilę wpatrywałam się w swoje odbicie, mierzące mnie zrezygnowanym spojrzeniem szarych oczu. Odwróciłam wzrok. Puściłam wodę i przemyłam twarz. Już niedługo...
***
Około dwudziestej pierwszej skierowałam swoje kroki do pobliskiego hipermarketu. W międzyczasie zakupiłam na bazarze i przeniosłam do mieszkanka materac i trochę ubrań, załatwiłam formalności dotyczące mojej nowej pracy i spożyłam skromny posiłek złożony z kanapki i zakupionego na jakimś straganie podejrzanie dobrze wyglądającego jabłka. Poinformowałam także odpowiednie służby, jednak niewiele mogli już zdziałać (nawet pomijając fakt, że przyjechali niemal godzinę po telefonie, a z tego co zdążyłam się zorientować, posterunek nie znajdował się bardzo daleko). Zostałam "pouczona", a sprawę wykreślono z kartoteki. Skandal – powiedziałby mój ojciec dziesięć lat temu. Dzisiaj nawet w mojej Irlandii to już nie ma znaczenia.
Przystanęłam na chwilę, by sprawdzić czy na pewno wzięłam portfel. Usłyszałam brzęk metalu i czyjeś kroki. Podniosłam wzrok i w tej samej chwili ktoś na nie wpadł. Nieco niższa ode mnie dziewczyna o długich, ciemnych włosach cofnęła się o kilka kroków i zamachnęła się rękoma, próbując utrzymać równowagę.
– O nie! – Zwróciła wzrok na torbę, którą chwilę wcześniej upuściła – Oby nie upadła na pomidory.
Schyliła się po przedmiot i chwilę przerzucała jego zawartość. Poczułam jak krew ponownie wypływa z mojego nosa.
– Przepraszam, zagapiłam się – nastolatka poprawiła na nosie okulary i spojrzała na mnie ze skruchą. Przełącz na tryb okularów – posłałam myśl do smart glassess.
– Nic się nie stało – spróbowałam dyskretnie wytrzeć nos, nie dało mi to jednak zbyt wiele. Pieprzeni defraudanci.
– Pani krwawi? – głos dziewczyny był niemal zmartwiony.
Moją uwagę przykuł błysk czegoś, co musiało odbić światło jednego z licznych, sklepowych neonów. Spojrzałam przez ramię miłośniczki pomidorów, a moim oczom ukazał się człowiek w ciemnej kominiarce, sięgający po leżący na ziemi nóż. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nastolatka odwróciła głowę. Dłoń w rękawiczce zacisnęła się na rękojeści ostrza.
To chyba jakiś żart.
<Luna? Wybacz, że nie rozwinęłam tego wątku. I tak wyszło długo, w porównaniu do pierwszej części>