Jesień 2084
Mimo następnego dnia, chłodna wizyta klientki dalej mnie zadręczała. Ułamek sekundy, w którym wymieniłyśmy spojrzenia był dla mnie jak omen i rzeczywiście zapoczątkował ciąg niemiłych zdarzeń.
- Dzień do... – klientka nie pozwoliła dokończyć zdania Tamarze.
- Sybil Ellis, zamawiałam goździki na teraz – odparła bardzo stanowczym tonem. Bacznie obserwowałam, jak dziewczyna z różowymi lokami obsłużyła kobietę. Pomimo chłodnej postawy niejakiej Sybil, Lena pozostawała przy swoim uprzejmym uśmiechu.
- Powiało chłodem – szepnęłam do siebie, tak, że nikt tego nie usłyszał, po czym odwróciłam się w stronę okna. Z tego miejsca mogłam przyjrzeć się wszystkim na ulicy. Nawet nie spostrzegłam, kiedy ponownie zostałyśmy tylko we trzy w kwiaciarni. Z zamysłu wyrwał mnie miękki głos Tamary.
- Nie spieszy ci się do pracy? – zapytała z wahaniem w głosie.
- Właściwie, to nie mam określonych godzin pracy. Działam na zasadzie „przyjmij zadanie – wykonaj jak najszybciej" – zakreśliłam palcami cudzysłów w powietrzu – teraz nie mam żadnego – dostałam powiadomienie przez smartglasses: „promocja w supermarkecie Rubin kończy się za godzinę". Hmm, warto skorzystać. Wstałam ze stołka i założyłam materiałową torbę na ramię.
- Coś się stało? – usłyszałam.
- Nie – posłałam uśmiech, - wszystko w porządku. Ja już pójdę, bo przypomniałam sobie, że mam coś do załatwienia.
- Ach, Lu – zatrzymałam się przed wyjściem.
- Tak?
- Widzimy się jutro u mnie na obiedzie? Bądź o 14:00.
- Jasne – otworzyłam drzwi i cicho rzuciłam słowa na pożegnanie.
Popędziłam w stronę mojej mieszkalnej dzielnicy i po parunastu minutach stałam pod wejściem mojego ulubionego sklepu spożywczego. Był on wyjątkowo zatłoczony, co utrudniało mi przemieszczanie się między stoiskami. Na szybko zrobiłam listę zakupów, abym mogła jak najszybciej opuścić supermarket.
Najpierw mandarynki i kiwi.
Podeszłam do działu owoców i warzyw. Pusto. Jedyne, co zostało, to jakaś marna gruszka i paczka winogron.
Dobra, zadowolę się winogronami – pomyślałam i wzięłam ostatnie opakowanie – następnie z nabiału wzięłabym twaróg. - Podeszłam do lodówki i już chciałam wyjąć produkt z mojej listy, ale tego też tu nie zastałam – to chyba jakieś żarty.
Zdenerwowana odeszłam od lodówki i wybrałam się w stronę półki z płatkami śniadaniowymi. Ze wszystkich smaków zostały te, które najmniej lubiłam. Los sobie ze mną najwyraźniej pogrywał. Ostatecznie wzięłam płatki owsiane i podeszłam do kasy. Zapłaciłam należną sumę i powędrowałam do mieszkania, aby w spokoju spędzić resztę popołudnia. Nie wiedziałam wtedy, jaka wiadomość czeka mnie następnego dnia, który rozpoczynał jesień.
Wstałam tuż po porannej audycji radiowej, czyli koło 9:15. Chwilę leżąc zapuściłam krople do oczu, po czym założyłam okulary, by sprawdzić, czy czeka na mnie jakaś wiadomość. Kiedy upewniłam się, że nie dostałam żadnego ważnego maila, poszłam pod prysznic.
Już umyta i ubrana, weszłam do małej kuchni. Byłam umówiona na 14:00 na obiad u mojej sąsiadki Tamary, więc postanowiłam, że nie przyjdę tam z pustymi rękami. Wyjęłam wszystkie potrzebne składniki na ciasto czekoladowe, które było według mnie najprostszym i najlepszym wypiekiem, z jakim miałam do czynienia i wzięłam się do pracy. Gotową masę włożyłam do piekarnika i w oczekiwaniu na upieczenie się ciasta, rozłożyłam się na niewielkiej kanapie i włączyłam telewizor. Młoda blondwłosa dziennikarka prowadziła właśnie wywiad z mężczyzną z włosami w kolorze hebanu w średnim wieku. Siedział na czarnym skórzanym fotelu ze szklanką wody w dłoni. Nawet przez ekran biła od niego pewność siebie. Pasek informacyjny ukazał imię gościa programu: Tavion Gunnar.
- Ostatnio o nim coraz głośniej – mruknęłam i poprawiłam się na kanapie. Wsłuchałam się w rozmowę między prowadzącą i gościem. Głównym tematem były działalności charytatywne biznesmena, na co przewróciłam oczami - typowe.
Zsunęłam się z kanapy i wyjęłam czekoladowe ciasto z piekarnika - mam nadzieję, że jej posmakuje.
Spojrzałam na zegar na piekarniku: 13:24. Przeszłam do sypialni i stanęłam przed szafą. Nie miałam jakiegoś ogromnego wyboru, gdyż nie wychodziłam zbyt wiele z domu. Przecież mogłam pracować u siebie w mieszkaniu. Założyłam białą, prostą sukienkę i kurtkę dżinsową z naszytymi kwiatami w kolorze malinowym. Przed lustrem rozczesałam włosy i naniosłam na powieki różowy cień. Była za dziesięć czternasta, kiedy założyłam trampki i z ciastem w dłoni ruszyłam do mieszkania Tamary.
Zapukałam do drzwi i po chwili otworzyła mi uśmiechnięta dziewczyna.
- Obiad zaraz gotowy, możesz mi pomóc nakryć do stołu?
- Jasne - odpowiedziałam. - Przygotowałam ciasto - położyłam wypiek na blacie kuchennym - dziękuję za gościnę. - Położyłam białe talerze, sztućce, szklanki oraz dzbanek z wodą z cytryną, miętą i borówkami na stole. W tym czasie Tamara podała ryż w dwóch miseczkach i spory garnek curry.
- Wygląda pysznie - powiedziałam podekscytowana. - Skąd bierzesz przepisy?
- Większość znajduję na blogach kulinarnych.
Po zjedzeniu obiadu poczęstowałyśmy się po kawałku ciasta.
- Masz jakieś zlecenia na dzisiaj? - zagaiła dziewczyna.
- Powiadomienia milczą od wczoraj.
- Myślę, że ta cisza nie potrwa zbyt długo - i miała rację. W tym samym momencie przyszła wiadomość. Sprawdziłam szybko smartglasses. Może jakaś gruba ryba pragnie mnie zatrudnić na dwa, lub trzy zadania...
Otworzyłam wiadomość i wstrzymałam na chwilę oddech.
„...Przez brak bezpośredniej umowy z klientami oraz niejasności w dowodzie osobistym, nie może Pani pobierać opłat za wykonywanie osobistych zadań pojedynczych klientów oraz firm..."
Wstałam od stołu i zdjęłam okulary. Poczułam lekki skurcz w brzuchu.
- Straciłam pracę - powiedziałam cicho - Co teraz? - Chociaż Tamara starała się mnie jakoś pocieszyć, nie byłam w stanie usłyszeć jej słów. - Przepraszam, ale wyszłabym na chwilę na spacer.
Nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania, więc poszłam w stronę centrum miasta. Dochodziła godzina czwarta i na ulicach wiało pustkami. Nie dziwiło mnie to jakoś bardzo, ponieważ o tej porze, albo ludzie siedzą w biurowcach i wypełniają dokumenty dla szefów, albo bogaci kapitaliści kontrolują pracę swoich podwładnych i zwiększają sumę na swoim koncie z każdą minutą. Odkąd pamiętam, starałam się jak najskuteczniej unikać korporacji i tego całego popapranego systemu. Jednak w momencie otrzymania rzekomej wiadomości miałam przeczucie, że już zostałam wciągnięta w wir koncernów i ogromnych pieniędzy.
- Cholera! – kopnęłam kapsel leżący na chodniku, który odskoczył i poleciał w stronę automatów z napojami. Podeszłam do nich i kupiłam najtańsze picie – mleko truskawkowe w kartoniku. Popijając zimny napój, weszłam do centrum handlowego. Tuż przy wejściu moim oczom ukazał się wielki hologram z jaskrawym napisem „Witamy w EBONY". Pojechałam ruchomymi schodami i weszłam do księgarni. Podeszłam do jednego z monitorów w sklepie, by przeszukać asortyment. Kiedy znalazłam właściwą książkę, wyświetlił mi się komunikat: proszę podejść do kasy nr 006. Tak też zrobiłam. Zapłaciłam należną kwotę i odebrałam lekturę. Pierwsze co zrobiłam, to otworzyłam ją i zanurzyłam nos między stronami. Zapach nowych książek był dla mnie kojący. Teraz miałam okazję przyjrzeć się dokładnie okładce: tytuł „Tajniki mechatroniki” był w kolorze czerwonym i mieścił się na szarym tle. Tuż pod nim mieściło się nazwisko autora i niedbały rysunek przedstawiający holo-PC.
Pora się trochę doedukować.
<Tamara?>
<Tamara?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz