wtorek, 3 lipca 2018

Od Sybil "Uroki pracy" cz. 2 (cd. Wayne)

Lato 2084 r.
Niemal pod wieczór, dokładnie o porze, gdy było co prawda nadal jasno, lecz odrobinę chłodniej, postanowiłam wyjść pobiegać. Skończyłam pracę, mogłam się nareszcie zająć sobą. Obiad zjadłam już wcześniej na stołówce przy siłowni, więc nie byłam głodna. Wróciłam do mieszkania na zaledwie chwilę, byleby móc przebrać się w wygodniejsze spodnie do biegania, odpowiednie do tego buty i zgarnąć jakąś butelkę z wodą, którą poprzedniego dnia umieściłam w maleńkiej lodówce pod ścianą.
Po schodach prawie zbiegłam, traktując to jako swego rodzaju rozgrzewkę. Po drodze jeszcze kilka razy się rozciągnęłam, a kiedy stanęłam już na zewnątrz, byłam już gotowa do biegu. Tym razem wyszłam bez słuchawek, nie były mi one szczególnie potrzebne. Dzisiejszego wieczora miałam chęć wsłuchania się w miasto. Choćby po to, by zorientować się, czy nikt nie szykuje napaści na pozornie bezbronnie wyglądającą biegaczkę.
Było jak zwykle hałaśliwie, a im się dalej zapuszczałam, tym więcej neonów kuło mnie w oczy. Z środka lokali sypała rytmiczna muzyka, tak modna w ostatnim czasie, a liczne pijackie śmiechy i rozmowy z pubów już nikogo nie dziwiły. Mijało mnie kilka skuterów, motorów i całe mnóstwo tramwajów. Widziałam kilku znajomych z widzenia bezdomnych, którzy czaili się w ciemniejszych zaułkach, wypatrując, czy nie zostaną zaraz pobici dla, załóżmy, rozrywki. Już zdarzało mi się wdawać w bójki z takiej przyczyny, choć ja akurat stawałam w obronie niewinnych. Może tym razem po raz kolejny cicho tego wypatrywałam. Czułam silną chęć wykorzystania pięści dzisiejszego wieczora. Jak się nie uda, przynajmniej pójdę się wyżyć w klubie bokserskim. Niektórzy moi znajomi naśmiewali się, że mam w sobie więcej testosteronu niż niejeden mężczyzna.
Skręciłam w kolejną alejkę, gdy do moich uszy doszła jakaś szarpanina. Gwałtownie się zatrzymałam i ostrożnie wyjrzałam za róg. W moim kierunku biegł facet, mógł być mniej więcej w moim wieku. Miał jasne włosy i wyjątkowo fikuśny kolorystycznie ubiór... Więcej szczegółów nie dostrzegłam, bo jeden z dość umięśnionych mężczyzn cisnął nim na ziemię i zaczął uderzać pięściami. Drugi natychmiast zabrał się za kopanie, trzeci zaś wyjątkowo zadowolony obserwował. Ogarnęła mnie wściekłość. Walka była nierówna i w dodatku ten zaatakowany facet był znacznie szczuplejszy od napastników.
Dzieliło mnie od nich zaledwie kilka metrów, nie zauważyli mnie. To był dobry moment. Rzuciłam się do ataku. Z zamachu kopnęłam w twarz tego, który wskoczył na nieznajomego. Natychmiast się odchylił, łapiąc za zbolałe miejsce. Drugiemu zaś jednocześnie wymierzyłam cios łokciem, odsunął się. Kolejne było natarcie na niego, udało mi się go trafić z pięści. Przybrałam doskonale już sobie znaną pozycję bokserską.
– No, bij się jak facet – syknęłam. Zerknął na ułamek sekundy na jasnowłosego, ale zaraz potem podjął decyzję o próbie oddania mi. Udawało mi się odparowywać jego ciosy, a przynajmniej większość. Było widać, że nie szkolił się w żadnych sztukach walki. Ruchy były strasznie chaotyczne.
Tymczasem ich przywódca straszliwie się zdenerwował, postanowił się na mnie rzucić. Niestety udało mu się to, chwycił mnie za ręce i uniósł. Był strasznie wysoki. Wierzgnęłam nogami, szczęśliwie wymierzając w tego, z którym przed chwilą odbyłam parodię walki bokserskiej. Upadł na ziemię. Mogłam mu coś złamać...
– Ty mała dziwko... wynoś się stąd, bo to się źle skończy – warknął mi do ucha ich szef.
Zauważyłam, że jeden z dryblasów wstał z ziemi, co wykorzystał jasnowłosy. Przekręcił się na brzuch, gotów do wstania. Wzięłam kolejny zamach nogą, udało mi się wycelować w krocze napastnika. Wrzasnął i upuścił mnie na ziemię. Natychmiast złapałam równowagę i uderzyłam z lewego sierpowego drugiego dryblasa. Ten wyglądał na stabilniejszego od poprzedniego. Odsunęłam się o kilka kroków, gotowa do zadania kolejnego ciosu lub odparowania. Zamachnął się, ale nie trafił. Za to mnie udało się kilka razy uderzyć go z pięści w okolicach piersi i pleców. Obróciłam się by być za nim i kopnęłam. Nie można przebierać w środkach. Dla takich nie można mieć litości.
Zauważyłam, ze jasnowłosy wdał się w bójkę z najwyższym. I dobrze, mają w końcu mniej więcej wyrównane szanse... Zamyśliłam się chyba o ułamek sekundy za długo, bo dostałam w twarz. Czułam, że zaraz pocieknie mi krew z nosa. Warknęłam cicho i znowu natarłam na dryblasa, kątem oka sprawdzając, czy ten drugi się nie podnosił. Za jego głową pojawiła się kałuża krwi. Cholera, mam nadzieję, że go nie zabiłam.
Pociął mi nogę, na szczęście tylko jedną, z drugą mu się nie udało. Trochę się przesunęłam, ale poza tym udało mi się złapać równowagę. Uderzyłam znowu, tym razem w szczękę. Coś gruchnęło. Chyba mu ją złamałam. Wycofałam się, jednocześnie odwracając się do tego, z którym walczył nieznajomy. Szło mu średnio, ale generalnie dawał radę. Akurat się odwrócili, więc kiedy ich szef zauważył, że jego obstawa w połowie jest nieprzytomna, a w połowie porządnie poturbowana, syknął. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by jasnowłosy wymierzył mu kolejny cios w nogę. Aż się skulił.
Po raz kolejny uderzyłam mojego przeciwnika, który już zdołał jako tako się opanować, gdy usłyszałam ryk syren policyjnych. Akurat udało mi się rzucić napastnika na chodnik, ale nie uderzył się o nic. Upadł na czworaka i chwycił moją nogę, bym nie mogła się odsunąć.
– Nie ruszać się! Ręce do góry! – krzyknął jeden z policjantów. Stałam do niego tyłem, więc domyśliłam się, że w nas celował i zapewne było ich więcej. Grzecznie uniosłam ręce. Ten, który trzymał mnie za nogę zrobił to samo. Bijatyka jasnowłosego z szefem również ustała.
Zakuli nas wszystkich w kajdanki i wsadzili do radiowozów. Nie byłam zbyt zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń, ale przynajmniej usiadłam obok pokrzywdzonego, a nie przy tych bandytach. Ledwo dychał, widziałam, że na jego twarzy już wykwitło kilka sińców. Sama pewnie nie wyglądałam lepiej, ale miałam ochotę przekląć na ten dość nieszczęsny widok.
– Żyjesz, stary? – zapytałam. Pokiwał głową, łapiąc nadal z trudem oddech.
Zastanawiało mnie, czy to on zadzwonił po pomoc. W końcu mieli jakieś smart glasses, zapewne kradzione. Może należały do niego...
Nie zdołałam nawet zapytać go o cokolwiek, bo zaczęło się odpytywanie. Starałam się odpowiadać, jednak i tak większość była skierowana do jasnowłosego. Wyglądało na to, że to właśnie on zawiadomił służby. Okazało się, że rzeczywiście chcieli go okraść i był tatuażystą...
Zaraz przyjechała również karetka. Rozkuli go i wyprowadzili. Tego, który leżał na chodniku również oglądali. Poczułam, że narastają we mnie nerwy. Reanimowali go. Nie chciałam go przecież zabić. W duchu błagałam o to, by się ocknął.
– Ty go tak urządziłaś? – zapytał starszy z policjantów, przeglądając swoje notatki.
– Tak... niestety. Nie chciałam. Nie aż tak – powiedziałam, przygryzając złamany w trakcie bójki paznokieć. Pociekło z niego nieco krwi.
Policjant tylko westchnął i również wyjrzał przez okno radiowozu. Nie działo się jednak nic szczególnie emocjonującego. Próbowali go ratować już którąś minutę. Zauważyłam, ze z drugiego, większego tym razem radiowozu wyprowadzają jeszcze tego, któremu mogłam złamać szczękę.
Wtedy z ulgą dostrzegłam, że ten, którego powaliłam, odzyskuje przytomność. Uf, nie będę miała go na sumieniu...
– Czyli zostajesz uniewinniona – wymamrotał policjant, znowu coś notując. Dalej przyglądałam się akcji ratunkowej.
Kolejna na kontrolę poszłam ja. Wyglądało na to, że przywódcy tej szajki oberwało się najmniej. Miałam być może złamany nos, nawet zapomniałam o tym, że ciekła mi z niego krew. Zbyt wiele emocji na raz przyczyniło się do tego, że ból poczułam dopiero teraz. Do tego poobijane okolice piersi, brzucha, nogi... Powinnam się udać w najbliższym czasie na kontrolę w szpitalu, jednak nie wyglądało to na nic bardzo poważnego. Ponadto zalecili mi kontrolę u dentysty, bo ukruszył mi się fragment zęba.
Jasnowłosy nadal siedział, czy raczej leżał w środku. Tego ze złamaną szczęką już wyprowadzili. Mnie mieli zaraz stąd wyciągnąć, ale zostałam na chwilkę sam na sam z nieznajomym. Patrzył pustym spojrzeniem w sufit ambulansu. Dopiero przyjrzałam się lepiej jego licznym tatuażom. Aż dziwne, że wcześniej nie wpadłam na to, czym może się zajmować.
– Jak ci na imię? – zapytałam w końcu.
– Wayne – odrzekł cicho.
– A ja jestem Sybil. Mam nadzieję, że mnie nie zamkną... W razie czego staniesz w mojej obronie? – pytałam, siląc się na to, by nie brzmieć podejrzanie. W końcu nie miałam do niego żadnego wyrzutu, bo z własnej woli się zaangażowałam w to gówno.

<Wayne?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz