niedziela, 22 lipca 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 3 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
– Oficjalnie mówią na mnie Luna Nightingale, ale preferuję Lu – stwierdziła, jednocześnie sięgając po kubek z herbatą. Nie oderwała nawet na chwilę wzroku od kodu. Słowik rdzawy, pomyślałam w zadumie. Ciekawe nazwisko.
– Od jak dawna jesteś w tym zawodzie? – zapytałam, nie chcąc dalej drążyć być może niewygodnego dla niej tematu. Wtedy o dziwo opowiedziała całą swoją historię, począwszy od lat dziecięcych. Słuchałam z nieznacznie uniesionymi brwiami. Ręce miałam włożone do kieszeni zwiewnych spodni w paski. Tam przebierałam odrobinę niespokojnie palcami, czego dostrzec nie mogła. Czułam się niezręcznie ze względu na to, że kompletnie obca osoba zdecydowała się opowiedzieć o rzeczach raczej prywatnych... A może to ze mną coś jest nie tak, że uważam to za nienormalne? W końcu mawia się, że w tych czasach nie powinno się ufać nikomu... Choć z drugiej strony tak naprawdę wszyscy mogą wiedzieć o tobie wszystko.
Jej opowieść podsumowałam kiwaniem głowy i nieobecnym wzrokiem.
– Utrzymujecie ze sobą kontakt? – zapytałam po dłuższej chwili namysłu.
– Przesyła mi zdjęcia z najciekawszych miejsc, które odwiedza – Rzuciła nonszalancko, bardziej skupiając się na kończeniu kodu i sprawdzaniu efektu. Kiedy upewniła się, że wszystko gra, obróciła stację Holo-PC tak, by Lena również widziała wyświetlacz. – Gotowe. Teraz powinno działać.
– Wielkie dzięki – odpowiedziała pogodnie Lena. Po raz kolejny z nadmiernego entuzjazmu zatrzęsły się jej różowe sprężynki. Na ten widok zachciało mi się śmiać. Na szczęście udało mi się pohamować.
– Sama to zrobiłaś? – zmieniła temat Lu. Patrzyła w kierunku nieszczęśliwej wiązanki, z którą do niedawna walczyłam. Na wspomnienie jak to wyglądało przed poprawkami Leny odechciało mi się śmiać.
– Tamara zaczęła, ja tylko poprawiałam – objaśniła, zakładając niesforny lok za ucho. Nieco mi ulżyło, że nie podała kompromitujących szczegółów.
– Pięknie to wygląda. Zazdroszczę talentu – stwierdziła, nachylając się do mojej przyjaciółki zupełnie tak, jakby chciała wyjawić jakąś tajemnicę.
– Dziękuję – Odparła, po czym wstała i otrzepała spodnie. Jak zwykle zalegało na nich sporo resztek obciętych z kwiatów. – Skoczę się ogarnąć, bo za piętnaście minut przyjdzie klient po wiązankę.
Podążałam za nią wzrokiem, dopóki zniknęła za zapleczem. Wtedy znowu popatrzyłam na programistkę. O dziwo wyglądała na zainteresowaną pozostałymi kwiatami. Wskazywała palcem na goździki.
– Jak się nazywają te?
– To są goździki. Często wykorzystujemy je w bukietach, gdyż długo pozostają świeże i pięknie się prezentują – Popatrzyłam uważniej kwiaty, próbując doszukać się jakichś przydatnych kompozycji do moich kolejnych wiązanek, a z którymi Lena tak doskonale sobie radziła. – Czyż nie?
- Prawda, prześliczne są – odparła cicho. Teraz popatrzyłam na nią. Oczy jej błyszczały, była zafascynowana tymi kilkoma kwiatami. Zrobiło mi się dziwnie przykro. Brak znajomości goździków przywiódł mi na myśl skojarzenie, że to dziewczę mogło nigdy nie otrzymać takiego prezentu.
Wówczas mój wzrok przykuł samotny kwiatek, zapewne niepotrzebny już. Do niczego nie wpasujemy jednego różowego goździka.
– Poczekaj chwilę – powiedziałam, kierując się do zaplecza. Lena, która akurat nieopodal wciągała spodnie, rzuciła mi nienawistne spojrzenie, ale nawet się nie przyglądałam. Zamiast tego skupiłam się na odnalezieniu szpulki z wstążką w białe groszki, z której rzadko korzystamy. Tak jak myślałam była w starym wiklinowym koszyczku na górnej półce z rzeczami, które nie zmieściły nam się na ladzie w głównej części kwiaciarni. Zgarnęłam jeszcze nożyczki. Obcięłam odpowiednią ilość wstążki, po czym wróciłam. Wzięłam do ręki samotny goździk i obwiązałam jak należy. Przynajmniej kokardki mi wychodziły...
Obróciłam się do Lu z uśmiechem. Wyciągnęłam do niej rękę z kwiatkiem. Wyglądała na zdumioną.
– Proszę, prezent na mój koszt – oznajmiłam.
– Och, dziękuję – Ostrożnie wzięła podarek w dłonie, jakby bała się, że choćby najmniejszy dotyk go zniszczy.
– Myślę, że taki mały akcent spodoba się nie tylko tobie, ale i twojemu współlokatorowi, bądź współlokatorce – stwierdziłam, mając szczerą nadzieję, że przynajmniej nie żyje samotnie.
– Mieszkam sama niestety, ale z kwiatkiem na pewno będzie raźniej – powiedziała neutralnym tonem. Zaraz potem postanowiła powąchać kwiat. Przeszło mi przez myśl, że podobno niegdyś zapach goździków był zdecydowanie inny, a ten, już mocno zmodyfikowany, raczej przypomina aromatem miód...
– To może wpadaj do mnie na obiady? – Zaproponowałam, starając się za długo nie zastanawiać nad tym, jak bardzo współczesna flora różni się od tej pierwotnej, bo było to dla mnie równie przykre, co historia Lu. – Myślę, że przyjemniej będzie jadać w towarzystwie. 
Popatrzyła na mnie z mieszanką zdumienia i niedowierzania. Dopiero po upływie kilku sekund na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Bardzo chętnie – odparła – Gdzie mieszkasz?
Podałam swój adres, przez co wyglądała na jeszcze bardziej zaskoczoną.
– Naprawdę? Mieszkam w tym samym bloku pod numerem dwunastym – Roześmiała się – Kto by się spodziewał...
Nie zdołałam odpowiedzieć, bo akurat zadźwięczał dzwonek oznajmiający, że ktoś wszedł do środka. Była to o dziwo kobieta o krótko ściętych szarych włosach. Sylwetkę miała szczupłą i muskularną za razem, do tego sprawne tempo chodu, mimo zabandażowanego kolana. Ponadto na jej twarzy dostrzegłam kilka sińców, zadrapań... Wyglądała, jakby kilka tygodni temu odbyła dość poważną bójkę. Kiedy wyciągnęła dłoń, będąc już przed ladą, dostrzegłam kolejny bandaż na kostkach. Zdecydowanie bójka.
– Dzień do... – Zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć:
– Sybil Ellis, zamawiałam goździki na teraz – odparła bardzo stanowczym tonem. Obróciłam głowę w kierunku wejścia na zaplecze. Ku mojej uldze akurat pojawiła się Lena. Sprawnie obsłużyła Panią Ellis. W przeciwieństwie do krótkowłosej, uśmiechała się szeroko. Już po niespełna trzech minutach ponownie zostałyśmy tylko we trzy – ja, Lena i Lu. Popatrzyłam na tę ostatnią.
– Nie spieszy ci się do pracy? – zapytałam z wahaniem w głosie. Nie chciałam wyjść na niegrzeczną. W końcu nie przeszkadzała nam szczególnie...

<Luna? Wiem, że wyszło średnio i niewiele wprowadziłam>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz