sobota, 1 grudnia 2018

Podsumowanie września-listopada 2018

Tym razem podsumowanie pojawiło się z nieco dłuższego przedziału czasu, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. W tabelce z zaliczonymi lub niezaliczonymi opowiadaniami też dokonałam stosownych poprawek, a ponadto zatrzymałam czas do momentu dopóki się nie ogarniemy z zaległą fabułą. ;)
Zmian w tym okresie zbytnio nie było, a zamiast tego liczę na mobilizację naszej ekipy i większą ilość opowiadań! Mam zamiar co nieco popisać niebawem, mam nadzieję, że się przyłączycie. Wówczas dopiero możemy myśleć o nowych ogłoszeniach w sprawie o pracę oraz eventach.
Wszystkie nowe osoby zapraszamy! Nie zniechęcajcie się aktywnością, bo jesteśmy dość kameralnym składem z własnymi obowiązkami i tak to później wygląda. Choć ja jako admin praktycznie zawsze chętnie popiszę i staram się w miarę szybko odpowiadać.
  • Morph: 4500$ - 282$ - 950$ = 3268$ │+1 pkt. umiejętności
  • Tamara: 3600$ - 282$ - 1750$ + 360$ = 1928$│+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności, AWANS!
  • Sybil: 2100$ - 550$ - 950$ = 600$│1 pkt. umiejętności
  • Blaire: 2100$ - 550$ - 950$ = 600$ │+1 pkt. umiejętności
  • Luna: 4000$ - 282$ - 1750$ + 800$ = 2768$ │+1 pkt. umiejętności, +2 pkt. sprawności
  • Wayne: 0$ - 370$ - 1350$ = -1720$ │+1 pkt. umiejętności
  • Neve Walpole: 2100$ - 520$ - 950$ + 210$ = -1720$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności

piątek, 30 listopada 2018

Od Neve „Życie w wielkim mieście" cz.1 (c.d. Chętny)



Wiosna 2085 r.
Trzymałam w dłoniach kubek aromatycznej, ciepłej kawy i wpatrywałam się w żółty transporter Zeusa. Kot pomiaukiwał bardzo zdenerwowany tym, że musi się gnieździć w tej niewielkiej klatce. Sprawdziłam czy okno oraz drzwi naszego przedziału są dobrze zamknięte i podeszłam do kota. Otworzyłam drzwiczki i przypięłam do jego szelek smycz, tak na wszelki wypadek. Wyjęłam go i usadziłam na swoich kolanach. Drugą ręką zamknęłam transporter i położyłam go na podłogę. Zeus chciał zejść z moich kolan, a ja nie miałam nic przeciwko, w końcu siedział w tej klatce przez dwie godziny. Wskoczył na stoliczek i z uwagą przyglądał się wszystkiemu co dzieje się za oknem. Ja natomiast w nostalgii patrzyłam na swojego trzyletniego kocurka kilka minut. Przed nami było jeszcze półtorej godziny morderczej jazdy pociągiem do Mistle City. Przywiązałam smycz do uchwytu w ścianie i wyjęłam z plecaka swój stary, umierający już laptop. Postawiłam go na stoliku i odpaliłam. Czas poszukać jakiś ofert pracy... 
Gdy oznajmiono, że za piętnaście minut dojedziemy na dworzec Mistle City, szybko spakowałam laptop. Wzięłam Zeusa, który stawiał opór i wpakowałam go do klatki. Przymocowałam transporter do większej walizki, a do drugiej, trochę mniejszej - torbę. Plecak wzięłam na plecy i obładowana wyszłam z przedziału. Ludzie patrzyli się na mnie jak na wariatkę. Nie bardzo wiedziałam jak zareagować, więc uśmiechałam się miło. Stanęliśmy gwałtownie, Zeus zasyczał. Powoli ruszyłam w stronę wyjścia z pociągu. Stanęłam na progu zastanawiając się jak bezkolizyjnie znieść te walizki. Odstawiłam jedną i wzięłam drugą ostrożnie na ręce. Zeszłam ze schodków i postawiłam ją na ziemi. Potem wzięłam następną, z klatką Zeusa i uczyniłam z nią to samo. Ludzie denerwowali się na moje powolne działania, a ja starałam się zachować należyty spokój. Chwyciłam za rączki walizek i ruszyłam w stronę wyjścia z dworca. 
- Witaj Mistle City. - mruknęłam pod nosem rozglądając się wokół. Wkroczyłam do środka dworca. Stukot moich obcasów było głośno słychać. Niewiele tu było osób. W końcu ludzie są w pracy w tych godzinach. Stanęłam przy małym kiosku, aby zdobyć małą, darmową mapkę miasta. - Pora zdobyć taksówkę. - powiedziałam do Zeusa i wyszłam z dworca. 
Od dziesięciu minut stałam przy ulicy, nieudolnie próbując zatrzymać jakąś taksówkę. Co by tu rzec. Taksówek było naprawdę mało. Byłam już bardzo zdenerwowana i wkurzona. Nie obeszło się bez cichych wulgaryzmów. Postanowiłam zapalić sobie papierosa. Tak na odstresowanie. Usiadłam na pobliskiej ławce i wyciągnęłam paczkę oraz zapalniczkę. Wyciągnęłam jednego, wsadziłam do ust i odpaliłam. Zaciągając się mocno, nadal machałam do przejeżdżających taksówek. 
- Jak tak dalej pójdzie idziemy na pieszo... - burknęłam, depcząc niedopałek. Nagle jedna zatrzymała się, wysiadł ktoś z niej, a ja w popłochu zaczęłam machać i krzyczeć coś do kierowcy. Ten już miał odjechać, gdy osoba która wysiadała zatrzymała go. Mało się nie wywróciłam podbierając do samochodu.
- Dziękuje! - powiedziałam, szybko pakując do środka swoje bagaże. Spokojna usiadłam na tylnych siedzeniach. 
- To w którą stronę jedziemy? - spytał się kierowca taksówki. Wyjęłam kartkę z kieszeni płaszcza i spojrzałam na nią: 
- Pomidorowa 6! - przeczytałam i uśmiechnęłam się do kierowcy. 
- Pomidorowa? - zdziwił się bardzo i zmarszczył brwi. - Pani to chyba bardzo głodna jest. U nas jest ulica Pomiarowa. - Czerwona, popatrzyłam jeszcze raz na adres. Faktycznie było tam napisane Pomiarowa, a nie Pomidorowa. Mężczyzna dodał niepewnie - Nieciekawą dzielnicę pani wybrała... 
Jechaliśmy w milczeniu. Kot co chwile pomiaukiwał, a ja wpatrzona w okno oddychałam cicho. W radiu leciała jakaś piosenka. Widoki miasta z każdym kilometrem zmieniały się, a ja powoli zaczęłam się zastanawiać do jakiej dzielnicy trafię. Czytałam opis mieszkania, lecz nie bardzo skupiłam się na otoczeniu. Skarciłam się w myślach, gdy zatrzymaliśmy się na dość nieciekawej, brudnej i ogólnie mrocznej ulicy. Podziękowałam zrezygnowana taksówkarzowi i dałam mu należyte pieniądze. Wysiadałam i wzięłam swoje bagaże, rozglądając się przy okazji wokół. Nie było tutaj tak pięknie, jak w centrum miasta.
I oto stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania. W e-mail od właściciela dostałam informacje o tym, że klucze znajdują się pod wycieraczką, ponieważ sam nie może ich mi wręczyć, przez jakieś nagłe sprawy. Schyliłam po nie i chwilę wahałam się czy otworzyć te drzwi. Zeus głośniej zamiauczał, więc nie miałam wyboru. Był bardzo głodny i musiałam go czym prędzej nakarmić. Westchnęłam bardzo ciężko i przekręciłam klucz w zamku. Coś trzasnęło i drzwi się otworzyły. Duchota panująca w środku, a także smród stęchlizny uderzył mnie od razu. Podbiegłam szukać jakichkolwiek okien, aby je otworzyć. Mieszkanie było naprawdę małe, lecz na razie muszę się nim nacieszyć. Wyjęłam kociaka z transportera i zamknęłam za sobą drzwi wejściowe. Wszystkie rzeczy takie jak prześcieradła, koce, sztućce, naczynia i inne takie powinny być za dwa dni... - pomyślałam i wyciągnęłam z walizki miskę oraz karmę dla kota. 
Było dość późno. Po prowizorycznym posprzątaniu mieszkania byłam bardzo wyczerpana. Co jak co, ale to było szczególnie zaniedbane. Zeus płatał się pomiędzy moimi nogami, a ja robiłam porządki. Z okna widziałam teraz piękny zachód słońca. Przystanęłam, aż podpierając się na miotle i wpatrywałam w ten widok. Zaczęłam rozmyślać nad tym, co powiedział mi mój ojciec. „Cokolwiek by się tutaj nie wydarzyło, pamiętaj, że każdego ranna wstajemy razem z tym samym słońcem i codziennie z nim się żegnamy. To jest zupełnie nowy rozdział twojego życia”... Łza poleciała mi po policzku, kiedy gwiazda zaszła już zupełnie. Poszłam do łazienki i przygotowałam się do snu... 

Następnego dnia obudziłam się z kocim zadkiem przy twarzy. Mruknęłam niezbyt zadowolona i spojrzałam na zegarek. Była 5:48, a budzik miałam ustawiony na szóstą. Nie wiele się zastanawiając wstałam, twierdząc, że dwanaście minut i tak mi niewiele da. Poszłam do łazienki aby umyć się oraz ubrać. Gdy wróciłam do pokoju, odpaliłam laptopa, w między czasu malując się. Zerkałam co jakiś czas na ogłoszenie, które widziałam poprzedniego dnia. Dotyczyło ono pracy w sklepie elektronicznym. Nie wiele myśląc postanowiłam wybrać się tam. Wysuszyłam jeszcze włosy oraz ułożyłam je. Ubierając płaszcz, przypomniałam sobie o Zeusie. 
- Głodomorku! - zawołałam go, nasypując mu karmy do miseczki. Kociak powolnym krokiem przyszedł do mnie, a ja postawiłam miskę na ziemi. Zamknęłam wszystkie okna, chwyciłam torebkę i wyszłam z mieszkania. 
Na miejsce dotarłam autobusem. Przejrzałam się jeszcze w oknie sklepu i weszłam uśmiechnięta. 
- Dzień dobry! Ja w sprawie pracy! - powiedziałam do pani, która akurat była najbliżej. Spojrzała na mnie i zaprowadziła gdzieś. 
Rozmowa kwalifikacyjna poszła w miarę dobrze. Obeszło się bez większego stresu. Prace miałam zacząć za dwa dni. A dokładniej za dwa dni mam mieć szkolenie dotyczące tego, co będę tutaj robić. Podziękowałam i wyszłam. Zrobiłam się głodna, co nakłoniło mnie do poszukania jakiejś restauracji. Cały czas myślałam o tym co tutaj mnie czeka. Nie byłam pewna, czy dam sobie radę, w tym świecie. Jednak nie chciałam zbyt szybko się poddawać. 

Siedziałam w restauracji kończąc jeść. Najadłam się tym daniem, choć poleciłam się na radę kelnera. Nie znałam, bowiem owej potrawy, ale nie żałowałam swojej decyzji. Po zapłaceniu, wstałam gwałtownie nie zauważając kelnera. 
- Przepraszam! - powiedziałam do lekko poturbowanego przeze mnie mężczyznę. Ten tylko uśmiechnął się niemrawo i poszedł dalej. Czerwona zabrałam swoją torebkę i wyszłam z restauracji. A w zasadzie zamierzałam. Przy wyjściu rozwiązała mi się sznurówka w moich kozaczkach i nadepnęłam na nią obcasem. Skutkowało to tym, że wylądowałam plackiem na posadzce. Spaliłam się ze wstydu... 

<chętny?>

sobota, 3 listopada 2018

Od Luny "Niefortunny wypadek" cz. 3 (C.D. Blaire)

Lato 2084
– Nic się nie stało – powiedziała nieznajoma, przecierając nos dłonią. Między palcami pojawiła się ciemna, szkarłatna substancja.
– Pani krwawi? – spanikowałam. Jakim cudem? Czy jestem na tyle silna, żeby zderzeniem wywołać taki efekt? No proszę, tyle o sobie nie wiem… - pozwól, że ci to opatrzę, mieszkam niedaleko – w tej chwili zapomniałam o zwrotach grzecznościowych. Mój instynkt kazał mi działać. Chciałam przyjrzeć się bliżej dziewczynie przede mną, lecz nie było to dane.
- Uważaj! – krzyknęła do mnie nieznajoma i mocno odepchnęła. Zatoczyłam się pod wpływem siły dziewczyny i dopiero po chwili poczułam ostry ból na przedramieniu. Wokół podłużnej dziury w bluzie pojawiła się mokra plama, a po mojej dłoni zaczęła małym strumieniem spływać gorąca krew. Nawet nie zauważyłam, kiedy otrzymałam takie obrażenie. Syknęłam na widok rany i odstawiłam siatkę z zakupami na chodnik pod ścianą budynku. Była zimna – poczułam to, gdy oparłam się o nią plecami. Jej chłód powoli przenikał gruby materiał bluzy. Zakryłam dłonią ranę, która powoli się uspakajała i spojrzałam przed siebie. Nożownika już nie było, ale pozostawił po sobie narzędzie zbrodni. Wysoka dziewczyna dyszała. Miała rozciętą wargę i zdartą skórę na knykciach. Co się stało? Nie wiem. To wszystko działo się tak szybko.
- Wszystko w porządku? – podeszła do mnie i patrzyła z niepokojem w oczach.
- Tak, nie jest to jakaś głęboka rana, zahaczył na szczęście o żyłę, a nie tętnicę. Jestem Luna tak w ogóle – wyciągnęłam sprawną, lewą rękę przed siebie.
- Blaire – podała mi dłoń i pomogła wstać – dziwne pierwsze spotkanie.
- Prawda, ale jakie zjawiskowe – lekko się uśmiechnęłam – takich rzeczy się nie zapomina.
- Pomóc ci z zakupami? Lepiej, żebyś jeszcze nie używała tej – wskazała prawe ramię – ręki.
- Och, dziękuję – rzekłam, kiedy Blaire podniosła siatkę – moje mieszkanie jest niedaleko.
W drodze do bloku pod adresem Pomarańczowa 2 nowopoznana koleżanka starała się odciągać moją uwagę od rany. Wiem to, gdyż część pytań wydawała się wymuszona, lecz i tak wolałam tę opcję od ciszy, która panowała przy każdym moim powrocie do domu. Dowiedziałam się, iż Blaire ma dwadzieścia sześć lat i żadnego partnera, a także to, że przybywa z Irlandii. Nie zdążyłam poznać jej powodu zmiany otoczenia, ponieważ stałyśmy już pod moimi drzwiami.
- Możliwe, że zastaniemy bałagan – uprzedziłam solennie – przez te zdarzenia zapomniałam, w jakim stanie zostawiłam mieszkanie.
Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Na szczęście wszystko było na miejscu, oprócz mojego laptopa na wyspie kuchennej, która oddzielała salon od kuchni i służyła za moją jadalnię.
- Zapraszam – rzekłam i weszłam do mieszkania. Szybko zmieniłam ubrania i umyłam ranę na ręce. Kiedy wyszłam z toalety spytałam gościa:
- Kawy, herbaty?
- Zdam się na twój gust – na tę odpowiedź otworzyłam szafkę nad czajnikiem i wyjęłam sypaną czarną herbatę z kwiatem pomarańczy i wlałam zimnej wody do czajnika. Kiedy czekałam na wrzątek podeszłam do kanapy po drugiej stronie pomieszczenia i wyjrzałam za okno. Było ciemno, lecz w świetle latarni rysowały się dynamiczne krople deszczu.
- Przynajmniej nie padało jak byłyśmy jeszcze na zewnątrz – usłyszałam głos Blaire.
- Hmm, racja – odrzekłam zamyślona i odepchnęłam się od ściany przy szybie. Woda skończyła się gotować, więc szybko zalałam dzbanek i wraz z dwoma kubkami zaniosłam do mojego małego salonu.
- Uwielbiam herbatę. Jest to nieodzowny element mojego życia, dlatego zastanie mojej kuchni bez co najmniej jednej torebki herbaty jest wręcz niemożliwe.
- Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem na co skinęłam głową. Nie była to jakaś istotna informacja, lecz miałam ochotę się nią z kimś podzielić.
Sprawdziłam godzinę, była 22:34.
- Jest dość późno, więc jeżeli mieszkasz daleko, to możesz u mnie przenocować – powiedziałam do dziewczyny.
- Moje mieszkanie jest kilka przecznic dalej, a krótki spacer to dla mnie żaden problem.
Blaire dokończyła swoją herbatę i ruszyła do wyjścia.
- Dziękuję za ratunek – powiedziałam szybko i zanim zamknęła drzwi za sobą podbiegłam z małą karteczką – jakbyś miała jakiś problem, zadzwoń. Oto moja wizytówka.

<Blaire? Sorry, że tak długo >.< >

piątek, 21 września 2018

Od Luny "Niezbyt udany dzień" cz. 6 (cd. Tamara)

Jesień 2084 r.
– Wiesz, pasowałabyś mi na kucharkę – nasza rozmowa trwała już dłuższą chwilę.
– Już bez przesady... – mruknęła Tamara i pociągnęła nosem. Wiem co czuła wtedy, bo przechodziłam to samo. Uwielbiałam pracować niezależnie od firmy.
– Mówię serio. Naprawdę ten obiad wyszedł ci nieziemsko.
– Przeceniasz moje możliwości – westchnęła ciężko.
– Chociaż spróbuj – i tak nie miała nic do stracenia. Zamknęła oczy i po chwili milczenia zrezygnowana odpowiedziała:
– Zastanowię się.
Poklepałam dziewczynę po ramieniu i wstałam z kanapy.
- Herbaty? Masz do wyboru zieloną z wiśnią i czerwoną z wanilią.
- Zdaję się na ciebie – westchnęła. Smętnie uśmiechnęłam się pod nosem i wyjęłam drugą opcję. Nie spodziewałam się, że w tym mieście znajdę osobę, z którą wieczorami będę popijała herbatę i rozmawiała o problemach.
- Proszę – postawiłam fioletowy kubek z gwiazdkami na małym stoliku obok kanapy, a swój złapałam lewą dłonią. Przejechałam palcem po błękitnej, falowanej linii namalowanej na szarym naczyniu. W pokoju zapanowała cisza, lecz nie była ona niezręczna. Po prostu każda z nas siedziała zamyślona. Tym razem kanapę zajmowała tylko Tamara, a ja usadowiłam się w starym fotelu. Większość mebli kupowałam na pchlim targu z okazyjnymi cenami. Nie przeszkadzało mi bowiem miano „używane”. Wystarczyło kupić dobry środek czyszczący i voilà, prawie jak nowy.
Z nudów sięgnęłam po pilot i włączyłam telewizor. Skakałam po kanałach, żeby odnaleźć coś innego niż wiadomości – to była ostatnia rzecz, jaką chciałam widzieć. Trafiłam na film romantyczny, który widziałam może trzeci raz, ale nie przeszkadzało mi to. Po prostu chciałam odpocząć od ciągłego stresu, jaki serwowało mi życie. Po jakimś czasie zerknęłam na Tamarę i zdałam sobie sprawę, że zasnęła. Wstałam z fotela i wyjęłam z jej dłoni już pusty kubek. Przykryłam ją kocem i trochę ściszyłam telewizor.
Kiedy pojawiły się napisy końcowe otarłam łzy, które samoistnie pojawiły się na widok melancholijnego zakończenia romansu. Kliknęłam czerwony guzik na białym pilocie i zaniosłam kubki do zmywarki. Po umyciu zębów i ubraniu piżamy wczołgałam się pod kołdrę. Byłam na tyle zmęczona, że zasnęłam od razu.

Obudził mnie dźwięk oznaczający, że otrzymałam wiadomość. Przekręciłam się na drugi bok, mając nadzieję, że powrócę do snu, ale sygnał przyszedł ponownie.
- Co jest? – mruknęłam pod nosem i zrzuciłam kołdrę z twarzy. Niewiele się zastanawiając wzięłam smartglasses i założyłam na nos. Pięć sekund. Tylko tyle wystarczyło, żeby szczęśliwie zeskoczyła z łóżka, wbiegła do salonu i krzyknęła: mam pracę! Przypomniałam sobie wtedy, że mam gościa i ewidentnie tym mogłam zbudzić wszystkich na odległość piętnastu metrów. Na szczęście Tamara już nie spała, a siedziała na blacie kuchennym i sączyła wodę z sokiem malinowym. Na moją wieść odstawiła szklankę.
- Gratuluję!
- Teraz pozostaje znalezienie fuchy dla ciebie, młoda damo – rzekłam szarmancko i wyjęłam laptop na stół. – Może zrobimy to w tej chwili, bo szkoda czasu – uśmiechnęłam się, na co Tamara odpowiedziała mi tym samym.

<Tamara?>

sobota, 15 września 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 5 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
– Właściwie to nie mam określonych godzin pracy. Działam na zasadzie "przyjmij zadanie – wykonaj jak najszybciej" – Mówiąc to, wykonała w powietrzu gest, mający z tego co się orientuję oznaczać cudzysłowie. – Teraz nie mam żadnego.
Już miałam o coś jeszcze dopytać, kiedy Lu z wyraźnym skupieniem na twarzy zmrużyła oczy, jednak nie patrząc na mnie, a gdzieś w przestrzeń. Czekałam w napięciu, by dowiedzieć się, co przykuło jej uwagę, ale ona tylko wstała i zarzuciła przyniesioną przez siebie torbę na ramię.
– Coś się stało...? – zapytałam ostrożnie, kiedy nie wyglądało mi na to, by miała jakkolwiek się usprawiedliwić. Na szczęście w końcu na mnie spojrzała, a na jej twarzy zakwitł uśmiech. Ruszyła w kierunku wyjścia.
– Nie – odparła – Wszystko w porządku. Ja już pójdę, bo przypomniałam sobie, że mam coś do załatwienia.
Ruszyłam w ślad za nią, byleby tylko nie przekroczyła progu drzwi, nim nie ustalimy pewnej dość istotnej rzeczy, o której przypomniało mi się przed momentem.
– Ach, Lu – powiedziałam, chcąc zwrócić jej uwagę. Poskutkowało. Zatrzymała się, patrząc na mnie wyczekująco.
– Tak?
– Widzimy się jutro u mnie na obiedzie? Bądź o 14:00 – poprosiłam.
– Jasne – odparła tylko i już jej nie było. Westchnęłam cicho, opuszczając nieznacznie ramiona. Niektórzy byli tacy zabiegani...
Stałam jeszcze przez moment, wyglądając przez szklane drzwi naszej kwiaciarni. Miałam widok na jeden z licznych marketów. Akurat na parkingu stał wysoki, dobrze zbudowany ciemnoskóry mężczyzna ubrany w czerwony strój roboczy... Często robiłam tam zakupy, więc miałam już kiedyś okazję zerknąć na jego plakietkę. Miał na imię Dylan i naprawdę ładne piwne oczy. Czasem siedział za kasą, a czasem spisywał lub przenosił towar. Teraz musiał na coś czekać... Może na dziewczynę? Kumpla, który go odwiezie do domu?
– Znowu wypatrzyłaś swojego księcia? – zaśmiała się Lena. Zamrugałam szybko oczami i obróciłam w jej kierunku głowę.
– Och, cicho bądź...
– Zaproś go w końcu na randkę... – zaczęła rozbawiona, ale ja jej przerwałam, wykrzykując oburzonym tonem:
– Lena!

Jesień 2084 r.
Piszczenie płyty indukcyjnej, mające dać mi do zrozumienia, że automatycznie się wyłączyła, zostało częściowo zagłuszone przez dzwonek do drzwi. Trzymając w ręce drewnianą łyżkę podbiegłam do wejścia. Zerkając przez wizjer dostrzegłam znajomą twarz Luny, więc upewniona, że była to wizyta jak najbardziej oczekiwana, przekręciłam klucz. Dopiero wtedy dostrzegłam, że trzyma w dłoniach jakieś plastikowe pudło, jednak zerknęłam na nie jedynie przelotnie.
– Cześć... przyszłaś wcześniej – powiedziałam, ale bez złości.
– Wiem, przepraszam. Nie mogłam się doczekać – mówiąc to, dyskretnie wciągnęła powietrze przez nos. Podejrzewałam, że łapała zapach. Uśmiechnęłam się litościwie.
– Obiad zaraz gotowy, możesz mi pomóc nakryć do stołu? – zapytałam.
– Jasne – stwierdziła, kierując się za zapachem do kuchni, gdzie położyła tajemnicze pudełko na stole.
– Przygotowałam ciasto. Dziękuję za gościnę – oznajmiła serdecznie, na co ja skinęłam głową. Odłożyłam je na bok, by nie przeszkadzało przy jedzeniu. Nakazałam jej przygotowanie nakrycia, wskazując gdzie się znajdują poszczególne elementy zastawy. W tym czasie ja przełożyłam ryż do dwóch miseczek i przeniosłam garnek na środek stołu przykrytego żółtym obrusem. Miałam nadzieję, że jej zasmakuje...
– Wygląda pysznie – Oznajmiła, ochoczo zerkając do garnka – Skąd bierzesz przepisy?
– Większość znajduję na blogach kulinarnych – objaśniłam, wskazując dłonią, że może usiąść. Dopiero po zajęciu miejsc zabrałyśmy się za jedzenie. Ku mojej uldze danie przypadło jej do gustu i wielokrotnie je chwaliła. Było mi z tego powodu bardzo miło... Kiedy jadłyśmy jej ciasto, również starałam się powiedzieć jak najwięcej komplementów. Ostatecznie uzgodniłyśmy, że Luna może przynosić deser, choćby miał być kupny. Twierdziła, że ciasto czekoladowe było jedynym wypiekiem, który jej wychodził.
– Masz jakieś zlecenia na dzisiaj? – zapytałam, biorąc kolejny kawałek ciasta.
– Powiadomienia milczą od wczoraj – odparła, nakłuwając na widelczyk ostatni większy okruch deseru i wkładając go do ust.
– Myślę, że ta cisza nie potrwa zbyt długo – oznajmiłam szczerze. Wtedy, zupełnie jak na zawołanie, wzrok Luny znowu się zawiesił. Podejrzewałam, że miała te całe smart glasses i właśnie odczytywała jakąś wiadomość. Już chciałam mówić, że najwyraźniej miałam rację, kiedy dostrzegłam, że jej twarz sinieje, a później w równie wielkim szoku wstała i zdjęła okulary.
– Straciłam pracę. Co teraz? – wyszeptała. Chwilę się wahałam, po czym ostrożnie powiedziałam:
– Informatycy mają dość łatwo na rynku pracy. Są niemal wszędzie potrzebni, nie powinnaś mieć większych problemów ze znalezieniem kolejnej...
– Przepraszam, ale wyszłabym na chwilę na spacer – powiedziała, a później na roztrzęsionych nogach wyszła z mieszkania. Nie pożegnała się, ale miałam wrażenie, że zwyczajnie nie miała do tego głowy. Patrzyłam w kierunku drzwi przez dłuższą chwilę. Martwiło mnie to trochę. Co to była za wiadomość, skoro twierdziła, że jest freelancerem?
***
Wieczorem zapukałam do jej drzwi. Po obiedzie zapomniała zabrać pudełka po cieście... Trochę się bałam, czy mi otworzy, ale ostatecznie się uchyliły. Zwolniła łańcuch i otworzyła je szerzej dopiero kiedy ujrzała moją twarz.
– Ach, to tylko ty... – powiedziała cicho. Na szczęście wyglądała nieco lepiej, niż kilka godzin wcześniej. Musiała nieco ochłonąć.
– Zapomniałaś pudełka – odrzekłam nieco zachrypniętym głosem i podałam jej przedmiot.
– Coś się stało? – zapytała, orientując się, że nie patrzyłam jej w oczy.
– Szczerze mówiąc, to tak... Wygląda na to, że utknęłyśmy w tym samym bagnie. Mnie również wyrzucili. Lubiłam tę kwiaciarnię...
Westchnęła cicho, na nowo przybita.
– Tak mi przykro...
– Do ciebie też pisali od Gunnara, prawda? – zapytałam w końcu.
– Tak... – odrzekła ostrożnie.
– Wygląda na to, że to większa sprawa – oznajmiłam, nareszcie patrząc jej w oczy. Wyglądała na nieco przestraszoną. Zerknęła przez ramię. Akurat miała włączony telewizor w mieszkaniu.
– Od wczoraj mówią o jakichś przemianach prawnych, wielkich kontrolach wszystkich mniejszych firm... Wcześniej nie zawracałam sobie tym głowy, ale teraz widzę, jak duży to problem. Myślałam, że tak tylko gadają – wyjaśniła. Potrząsnęłam głową, już całkiem zdesperowana. Najwidoczniej nie ona jedyna tak stwierdziła. Żaden z moich znajomych też nie wziął sobie tego na poważnie, bo podczas spotkań nigdy o tym nie rozmawialiśmy, choć lubowali się w polityce.
– Nie mam w mieszkaniu telewizora, nie wiedziałam o tym, że coś miało się dziać... – powiedziałam w końcu. Luna wyglądała na jeszcze bardziej przygnębioną.
– Tak mi przykro... – oznajmiła po kilku dłuższych chwilach milczenia. W jej głosie pobrzmiewał szczery żal.
– Co oni sobie w ogóle myślą? – potarłam twarz, nie przejmując się tym, że rozmażę sobie makijaż.
– Może, że zrobią z nas wszystkich korpoludków? – prychnęła Luna – Niedoczekanie. Ja się im tak łatwo nie dam.
– Co przez to rozumiesz? – zapytałam z nową ciekawością, jednak i tak przewyższało mnie zmęczenie. Ostatnie pół godziny przepłakałam. Na szczęście mój tusz do rzęs i kredka była wodoodporna...
– Dokształcam się. Kupiłam książkę. Chcę dostać pracę w Centrum Nauki. Widziałam ogłoszenie. Całkiem nieźle płacą.
– To dobrze, cieszę się. Nie wolno się poddawać – odrzekłam, uśmiechając się blado. Trudno być dla kogoś wsparciem duchowym, samemu nie mając już siły do obecnego stanu rzeczy...
– Jak chcesz, możemy wspólnie poszukać jakiegoś ogłoszenia dla ciebie. Może wejdziesz? – zaproponowała. Pokiwałam głową. Nie miałam nic do stracenia.
Kiedy usiadłam na kanapie i czekałam, aż Luna wróci z kanapkami i herbatą, wpatrywałam się w sufit, zastanawiając się, co dalej robić, do czego właściwie chciałabym zmierzać. Kiedy przybyła, włączyła laptop i razem przeglądałyśmy ogłoszenia. Kiedy mignęła nam oferta z jednej z lepszych restauracji w Mistle City, Luna rzuciła:
– Wiesz, pasowałabyś mi na kucharkę.
– Już bez przesady... – mruknęłam. Wciąż byłam wykończona, a humor mi zupełnie opadł.
– Mówię serio. Naprawdę ten obiad wyszedł ci nieziemsko.
– Przeceniasz moje możliwości – westchnęłam ciężko. Myślami błądziłam po kwiaciarni. Już tęskniłam za Leną i jej codziennymi docinkami w pracy...
– Chociaż spróbuj.
Zamknęłam oczy i po chwili milczenia zrezygnowana odpowiedziałam:
– Zastanowię się.

<Luna?>

sobota, 1 września 2018

Podsumowanie sierpnia 2018

Minął sierpień, minęły wakacje. Jako, że jeszcze wszyscy z nas się uczą, to przewiduję spadek aktywności, jednak mam nadzieję, że nieznaczny.
W minionym miesiącu udało nam się napisać jedynie 2 opowiadania, co zapewne bez problemu pobijemy we wrześniu (mam nadzieję, że jedyną zaangażowaną osobą nie będę ja). Nikt nie odszedł i nikt nie dołączył. A szkoda. W razie, jakbyście znali kogoś, kto by był mógł być zainteresowany członkostwem, to przedstawcie mu, proszę, tę stronę. Może dzięki temu będzie nas więcej. Ponadto pamiętajcie, że im większa aktywność, tym większe szanse na nowe osoby. Możecie też wstawić link do tego bloga na swoich profilach na Howrse. To na pewno pomoże w rozreklamowaniu. :)
Pojawiła się nowa zakładka (jest to bank), nowa praca (tester w Centrum Arnauda) oraz quest (polowanie na lisa).
  • Morph: 3500$ - 282$ - 950$ = 2268$ │+1 pkt. umiejętności, AWANS!
  • Tamara: 2500$ - 282$ - 1750$ = 468$│+1 pkt. umiejętności, AWANS!
  • Sybil: 2100$ - 550$ - 950$ = 600$│1 pkt. umiejętności
  • Blaire: 2100$ - 550$ - 950$ + 210$ = 810$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Luna: 4000$ - 282$ - 1750$ + 400$ = 2368$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Wayne: 0$ - 370$ - 1350$ = -1720$ │+1 pkt. umiejętności

sobota, 11 sierpnia 2018

Od Blaire "Niefortunny wypadek" cz. 2 (C.D. Luna)

Lato 2084
Po spotkaniu z właścicielem bloku i otrzymaniu kluczy do swoich czterech kątów, szybko opuściłam budynek. Dziarskim krokiem ruszyłam w kierunku wschodniej części miasta, kierując się przydrożnymi znakami. Było późne popołudnie, prawie wieczór. Słońce jeszcze nie zachodziło, oświetlało miasto w zapewne niezwykłej panoramie, którą dane mi było obserwować dzisiaj rano, jeszcze w samolocie. Wsunęłam na nos smart glassess i uruchomiłam system EEG przyciskiem po prawej stronie. Wyświetlacz rozbłysł błękitnym światłem i wyblakł, pozostawiając po sobie półprzezroczysty ekran startowy. Przechodząc przez ulicę, posłałam myśl o włączeniu muzyki. Urządzenie zadziałało z sekundowym opóźnieniem, ale już po chwili moje uszy cieszyły się energicznym brzmieniem ulubionych piosenek.
Ich jakość pozostawia wiele do życzenia. W porównaniu z dzisiejszą muzyką są jak mieszkanie w bloku przy apartamencie, nie potrafię jednak wymienić ich na cokolwiek innego.
O gustach się przecież nie dyskutuje.
Droga na ulicę Pomiarową okazała się dużo dłuższą, niż z początku się wydawało. Nawet przy moim i tak dość szybkim kroku, zajęła mi dobrą godzinę. Nieco znudzona monotonnym miejskim krajobrazem, przeglądałam swoją bibliotekę muzyczną, co chwila zerkając na drogę przed sobą. 
Otoczenie zmieniło się, na co zwróciłam uwagę dopiero znajdując się praktycznie na miejscu. Śmieci rozrzucone po chodniku i nieprzyjemny zapach roznoszący się w powietrzu, wzbudziły moją czujność. Posłałam myśl o przełączeniu urządzenia w tryb okularów i rozejrzałam się.
Przeklnęłam pod nosem.
Zawróciłam na pięcie i podbiegłam do jednego z mijanych chwilę wcześniej przystanków drogowych. Wszystko się zgadzało – Pomiarowa znajdowała się praktycznie za zakrętem. 
Usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi tramwaju. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się opuszczający pojazd tłum, stanowczo zbyt duży na tego rodzaju pojazd. Wyjątkowo wysoka kobieta potrąciła mnie ramieniem, jakiś krępy mężczyzna zaklął siarczyście, gdy niemal na mnie nie wpadł. Wycofałam się, nie mając zbyt wielu innych opcji.
Z coraz większym zdumieniem raz po raz zwracałam wzrok to na tablicę, to na swoje otoczenie. Mijający ludzi zaczęli przyglądać mi się to ze zdziwieniem czy zniesmaczeniem, to z pobłażliwością, niektórzy nawet ze zrozumieniem. Nieco speszona, jeszcze raz upewniłam się co do kierunku i nieco wolniejszym krokiem ruszyłam dalej. 
Będąc już niemal przed odpowiednią klatką, gdy kątem oka dostrzegłam ruch o tyle gwałtowny, że mogłam wykluczyć spacerowicza czy wracającego z pracy mieszkańca tej niezbyt przyjaznej okolicy. Zanim zdążyłam się obejrzeć, ktoś popchnął mnie od tyłu, jednocześnie szarpiąc za plecak. Wyrwał mi się okrzyk, instynktownie kopnęłam napastnika w piszczel. Wypuściłam rączkę walizki, złapałam równowagę, jednocześnie unikając upadku. Odwróciłam się, a moim oczom ukazało dwóch mężczyzn, z czego jeden uzbrojony w rewolwer. Nim zdążyłam w ogóle pomyśleć o jakiejkolwiek formie samoobrony, zostałam zdzielona po twarzy. Zatoczyłam się, poczułam jak krew tryska z mojego nosa i spływa po brodzie, a smart glassess spadają na ziemię z cichym trzaskiem. Odskoczyłam i rzuciłam się do ucieczki, z nadzieją, że walizka na chwilę ich zajmie. Szczęście – jeśli w ogóle można mówić o szczęściu w takiej sytuacji – mi dopisało. W biegu pochwyciłam okulary.
Mijając przepełniony kontener na śmieci, potknęłam się. Podparłam się rękoma o chodnik, łapiąc dech. Co to miało być do cholery? Odszukałam wzrokiem stojącą pod jakimś sklepem ławkę. Usiadłam na niej, zdjęłam plecak i przejrzałam jego zawartość, w celu ocenienia swojej sytuacji. Poza kilkoma drobiazgami, jedyne rzeczy, które uznałam za przydatne, to laptop, ostygła już kanapka, zakupiona na lotnisku, butelka wody, ładowarka do smart glassess i wilgotne chusteczki, a także koc, karta bankowa i kurtka. Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Ledwie tu przyjechałam, a już w brutalny sposób odebrano mi wszelkie nadzieję. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Jak mogłam być tak naiwna?
Wyciągnęłam jedną chusteczkę i wytarłam nos. Z ulgą stwierdziłam, że nie jest złamany. Przynajmniej tyle. Ponownie założyłam plecak i ruszyłam z powrotem na ulicę Pomiarową. Upewniłam się, że nikt o wrogich zamiarach nie znajduje się w pobliżu, po czym podeszłam do drzwi klatki. Kątem oka dostrzegłam plastikową torbę, zdecydowanie przepełnioną. Przyjrzałam jej się dokładniej i rozpoznałam charakterystyczne logo. Uśmiechnęłam się ponuro i podniosłam przedmiot. Tak jak przypuszczałam, znajdowały się w nim dwie pary martensów, identyczne z tymi, które miałam wtedy na sobie. Musieli je wyrzucić. 

Stojąc przed drzwiami swojego pierwszego i zapewne nie ostatniego mieszkania w Mistle City, przez moją głowę przelatywało wiele myśli. Pierwsze doświadczenia w nowym miejscu, fałszywe nadzieje, determinacja... Podniosłam wzrok na drzwi i zlustrowałam je sceptycznym spojrzeniem. Wyciągnęłam klucz z kieszeni jeansów i je otworzyłam.
Wielkość mieszkania nie była dla mnie co prawda zaskoczeniem, jednak tylko dodatkowo mnie podłamała. Pomieszczenie było maleńkie, ściany chyba miały być jasnoszare. Jasne panele, imitujące deski, wydzielały nieprzyjemny zapach. Otworzyłam drzwi naprzeciwko. Znajdująca się za nimi, minimalistyczna łazienka była wyposażona w prysznic, toaletę, niewielki kosz na śmieci i okienko na zewnątrz.
Plecak zsunął się z mojego ramienia i z cichym hukiem spadł na podłogę. Powinnam przejąć się możliwością uszkodzenia laptopa, ale tylko oparłam się o ścianę i osunęłam na kafelki. Było późno i miałam jeszcze dużo do zrobienia, zwłaszcza po straceniu większości swoich rzeczy. W takim wypadku powinnam od razu zadzwonić na policję... Czemu tego nie zrobiłam? 
Byłam zmęczona. Po samej podróży w zasadzie miałam do tego prawo, ale nie mogłam sobie jeszcze pozwolić na odpoczynek. Dźwignęłam się na nogi. Zdjęłam smart glassess i położyłam obok plecaka, zwróciłam się w kierunku przeszklonej kabiny. Przez chwilę wpatrywałam się w swoje odbicie, mierzące mnie zrezygnowanym spojrzeniem szarych oczu. Odwróciłam wzrok. Puściłam wodę i przemyłam twarz. Już niedługo...
***
Około dwudziestej pierwszej skierowałam swoje kroki do pobliskiego hipermarketu. W międzyczasie zakupiłam na bazarze i przeniosłam do mieszkanka materac i trochę ubrań, załatwiłam formalności dotyczące mojej nowej pracy i spożyłam skromny posiłek złożony z kanapki i zakupionego na jakimś straganie podejrzanie dobrze wyglądającego jabłka. Poinformowałam także odpowiednie służby, jednak niewiele mogli już zdziałać (nawet pomijając fakt, że przyjechali niemal godzinę po telefonie, a z tego co zdążyłam się zorientować, posterunek nie znajdował się bardzo daleko). Zostałam "pouczona", a sprawę wykreślono z kartoteki. Skandal – powiedziałby mój ojciec dziesięć lat temu. Dzisiaj nawet w mojej Irlandii to już nie ma znaczenia.
Przystanęłam na chwilę, by sprawdzić czy na pewno wzięłam portfel. Usłyszałam brzęk metalu i czyjeś kroki. Podniosłam wzrok i w tej samej chwili ktoś na nie wpadł. Nieco niższa ode mnie dziewczyna o długich, ciemnych włosach cofnęła się o kilka kroków i zamachnęła się rękoma, próbując utrzymać równowagę.
– O nie! – Zwróciła wzrok na torbę, którą chwilę wcześniej upuściła – Oby nie upadła na pomidory.
Schyliła się po przedmiot i chwilę przerzucała jego zawartość. Poczułam jak krew ponownie wypływa z mojego nosa. 
– Przepraszam, zagapiłam się – nastolatka poprawiła na nosie okulary i spojrzała na mnie ze skruchą. Przełącz na tryb okularów – posłałam myśl do smart glassess. 
– Nic się nie stało – spróbowałam dyskretnie wytrzeć nos, nie dało mi to jednak zbyt wiele. Pieprzeni defraudanci.
– Pani krwawi? – głos dziewczyny był niemal zmartwiony.
Moją uwagę przykuł błysk czegoś, co musiało odbić światło jednego z licznych, sklepowych neonów. Spojrzałam przez ramię miłośniczki pomidorów, a moim oczom ukazał się człowiek w ciemnej kominiarce, sięgający po leżący na ziemi nóż. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nastolatka odwróciła głowę. Dłoń w rękawiczce zacisnęła się na rękojeści ostrza. 
To chyba jakiś żart.

<Luna? Wybacz, że nie rozwinęłam tego wątku. I tak wyszło długo, w porównaniu do pierwszej części>