sobota, 15 września 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 5 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
– Właściwie to nie mam określonych godzin pracy. Działam na zasadzie "przyjmij zadanie – wykonaj jak najszybciej" – Mówiąc to, wykonała w powietrzu gest, mający z tego co się orientuję oznaczać cudzysłowie. – Teraz nie mam żadnego.
Już miałam o coś jeszcze dopytać, kiedy Lu z wyraźnym skupieniem na twarzy zmrużyła oczy, jednak nie patrząc na mnie, a gdzieś w przestrzeń. Czekałam w napięciu, by dowiedzieć się, co przykuło jej uwagę, ale ona tylko wstała i zarzuciła przyniesioną przez siebie torbę na ramię.
– Coś się stało...? – zapytałam ostrożnie, kiedy nie wyglądało mi na to, by miała jakkolwiek się usprawiedliwić. Na szczęście w końcu na mnie spojrzała, a na jej twarzy zakwitł uśmiech. Ruszyła w kierunku wyjścia.
– Nie – odparła – Wszystko w porządku. Ja już pójdę, bo przypomniałam sobie, że mam coś do załatwienia.
Ruszyłam w ślad za nią, byleby tylko nie przekroczyła progu drzwi, nim nie ustalimy pewnej dość istotnej rzeczy, o której przypomniało mi się przed momentem.
– Ach, Lu – powiedziałam, chcąc zwrócić jej uwagę. Poskutkowało. Zatrzymała się, patrząc na mnie wyczekująco.
– Tak?
– Widzimy się jutro u mnie na obiedzie? Bądź o 14:00 – poprosiłam.
– Jasne – odparła tylko i już jej nie było. Westchnęłam cicho, opuszczając nieznacznie ramiona. Niektórzy byli tacy zabiegani...
Stałam jeszcze przez moment, wyglądając przez szklane drzwi naszej kwiaciarni. Miałam widok na jeden z licznych marketów. Akurat na parkingu stał wysoki, dobrze zbudowany ciemnoskóry mężczyzna ubrany w czerwony strój roboczy... Często robiłam tam zakupy, więc miałam już kiedyś okazję zerknąć na jego plakietkę. Miał na imię Dylan i naprawdę ładne piwne oczy. Czasem siedział za kasą, a czasem spisywał lub przenosił towar. Teraz musiał na coś czekać... Może na dziewczynę? Kumpla, który go odwiezie do domu?
– Znowu wypatrzyłaś swojego księcia? – zaśmiała się Lena. Zamrugałam szybko oczami i obróciłam w jej kierunku głowę.
– Och, cicho bądź...
– Zaproś go w końcu na randkę... – zaczęła rozbawiona, ale ja jej przerwałam, wykrzykując oburzonym tonem:
– Lena!

Jesień 2084 r.
Piszczenie płyty indukcyjnej, mające dać mi do zrozumienia, że automatycznie się wyłączyła, zostało częściowo zagłuszone przez dzwonek do drzwi. Trzymając w ręce drewnianą łyżkę podbiegłam do wejścia. Zerkając przez wizjer dostrzegłam znajomą twarz Luny, więc upewniona, że była to wizyta jak najbardziej oczekiwana, przekręciłam klucz. Dopiero wtedy dostrzegłam, że trzyma w dłoniach jakieś plastikowe pudło, jednak zerknęłam na nie jedynie przelotnie.
– Cześć... przyszłaś wcześniej – powiedziałam, ale bez złości.
– Wiem, przepraszam. Nie mogłam się doczekać – mówiąc to, dyskretnie wciągnęła powietrze przez nos. Podejrzewałam, że łapała zapach. Uśmiechnęłam się litościwie.
– Obiad zaraz gotowy, możesz mi pomóc nakryć do stołu? – zapytałam.
– Jasne – stwierdziła, kierując się za zapachem do kuchni, gdzie położyła tajemnicze pudełko na stole.
– Przygotowałam ciasto. Dziękuję za gościnę – oznajmiła serdecznie, na co ja skinęłam głową. Odłożyłam je na bok, by nie przeszkadzało przy jedzeniu. Nakazałam jej przygotowanie nakrycia, wskazując gdzie się znajdują poszczególne elementy zastawy. W tym czasie ja przełożyłam ryż do dwóch miseczek i przeniosłam garnek na środek stołu przykrytego żółtym obrusem. Miałam nadzieję, że jej zasmakuje...
– Wygląda pysznie – Oznajmiła, ochoczo zerkając do garnka – Skąd bierzesz przepisy?
– Większość znajduję na blogach kulinarnych – objaśniłam, wskazując dłonią, że może usiąść. Dopiero po zajęciu miejsc zabrałyśmy się za jedzenie. Ku mojej uldze danie przypadło jej do gustu i wielokrotnie je chwaliła. Było mi z tego powodu bardzo miło... Kiedy jadłyśmy jej ciasto, również starałam się powiedzieć jak najwięcej komplementów. Ostatecznie uzgodniłyśmy, że Luna może przynosić deser, choćby miał być kupny. Twierdziła, że ciasto czekoladowe było jedynym wypiekiem, który jej wychodził.
– Masz jakieś zlecenia na dzisiaj? – zapytałam, biorąc kolejny kawałek ciasta.
– Powiadomienia milczą od wczoraj – odparła, nakłuwając na widelczyk ostatni większy okruch deseru i wkładając go do ust.
– Myślę, że ta cisza nie potrwa zbyt długo – oznajmiłam szczerze. Wtedy, zupełnie jak na zawołanie, wzrok Luny znowu się zawiesił. Podejrzewałam, że miała te całe smart glasses i właśnie odczytywała jakąś wiadomość. Już chciałam mówić, że najwyraźniej miałam rację, kiedy dostrzegłam, że jej twarz sinieje, a później w równie wielkim szoku wstała i zdjęła okulary.
– Straciłam pracę. Co teraz? – wyszeptała. Chwilę się wahałam, po czym ostrożnie powiedziałam:
– Informatycy mają dość łatwo na rynku pracy. Są niemal wszędzie potrzebni, nie powinnaś mieć większych problemów ze znalezieniem kolejnej...
– Przepraszam, ale wyszłabym na chwilę na spacer – powiedziała, a później na roztrzęsionych nogach wyszła z mieszkania. Nie pożegnała się, ale miałam wrażenie, że zwyczajnie nie miała do tego głowy. Patrzyłam w kierunku drzwi przez dłuższą chwilę. Martwiło mnie to trochę. Co to była za wiadomość, skoro twierdziła, że jest freelancerem?
***
Wieczorem zapukałam do jej drzwi. Po obiedzie zapomniała zabrać pudełka po cieście... Trochę się bałam, czy mi otworzy, ale ostatecznie się uchyliły. Zwolniła łańcuch i otworzyła je szerzej dopiero kiedy ujrzała moją twarz.
– Ach, to tylko ty... – powiedziała cicho. Na szczęście wyglądała nieco lepiej, niż kilka godzin wcześniej. Musiała nieco ochłonąć.
– Zapomniałaś pudełka – odrzekłam nieco zachrypniętym głosem i podałam jej przedmiot.
– Coś się stało? – zapytała, orientując się, że nie patrzyłam jej w oczy.
– Szczerze mówiąc, to tak... Wygląda na to, że utknęłyśmy w tym samym bagnie. Mnie również wyrzucili. Lubiłam tę kwiaciarnię...
Westchnęła cicho, na nowo przybita.
– Tak mi przykro...
– Do ciebie też pisali od Gunnara, prawda? – zapytałam w końcu.
– Tak... – odrzekła ostrożnie.
– Wygląda na to, że to większa sprawa – oznajmiłam, nareszcie patrząc jej w oczy. Wyglądała na nieco przestraszoną. Zerknęła przez ramię. Akurat miała włączony telewizor w mieszkaniu.
– Od wczoraj mówią o jakichś przemianach prawnych, wielkich kontrolach wszystkich mniejszych firm... Wcześniej nie zawracałam sobie tym głowy, ale teraz widzę, jak duży to problem. Myślałam, że tak tylko gadają – wyjaśniła. Potrząsnęłam głową, już całkiem zdesperowana. Najwidoczniej nie ona jedyna tak stwierdziła. Żaden z moich znajomych też nie wziął sobie tego na poważnie, bo podczas spotkań nigdy o tym nie rozmawialiśmy, choć lubowali się w polityce.
– Nie mam w mieszkaniu telewizora, nie wiedziałam o tym, że coś miało się dziać... – powiedziałam w końcu. Luna wyglądała na jeszcze bardziej przygnębioną.
– Tak mi przykro... – oznajmiła po kilku dłuższych chwilach milczenia. W jej głosie pobrzmiewał szczery żal.
– Co oni sobie w ogóle myślą? – potarłam twarz, nie przejmując się tym, że rozmażę sobie makijaż.
– Może, że zrobią z nas wszystkich korpoludków? – prychnęła Luna – Niedoczekanie. Ja się im tak łatwo nie dam.
– Co przez to rozumiesz? – zapytałam z nową ciekawością, jednak i tak przewyższało mnie zmęczenie. Ostatnie pół godziny przepłakałam. Na szczęście mój tusz do rzęs i kredka była wodoodporna...
– Dokształcam się. Kupiłam książkę. Chcę dostać pracę w Centrum Nauki. Widziałam ogłoszenie. Całkiem nieźle płacą.
– To dobrze, cieszę się. Nie wolno się poddawać – odrzekłam, uśmiechając się blado. Trudno być dla kogoś wsparciem duchowym, samemu nie mając już siły do obecnego stanu rzeczy...
– Jak chcesz, możemy wspólnie poszukać jakiegoś ogłoszenia dla ciebie. Może wejdziesz? – zaproponowała. Pokiwałam głową. Nie miałam nic do stracenia.
Kiedy usiadłam na kanapie i czekałam, aż Luna wróci z kanapkami i herbatą, wpatrywałam się w sufit, zastanawiając się, co dalej robić, do czego właściwie chciałabym zmierzać. Kiedy przybyła, włączyła laptop i razem przeglądałyśmy ogłoszenia. Kiedy mignęła nam oferta z jednej z lepszych restauracji w Mistle City, Luna rzuciła:
– Wiesz, pasowałabyś mi na kucharkę.
– Już bez przesady... – mruknęłam. Wciąż byłam wykończona, a humor mi zupełnie opadł.
– Mówię serio. Naprawdę ten obiad wyszedł ci nieziemsko.
– Przeceniasz moje możliwości – westchnęłam ciężko. Myślami błądziłam po kwiaciarni. Już tęskniłam za Leną i jej codziennymi docinkami w pracy...
– Chociaż spróbuj.
Zamknęłam oczy i po chwili milczenia zrezygnowana odpowiedziałam:
– Zastanowię się.

<Luna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz