środa, 25 lipca 2018

Wpis fabularny #1

Jesień 2084 r.: To wtedy nastąpił niezapomniany czas dla wielu mieszkańców Mistle City. Właściciele wielkich korporacji działających w mieście podjęli decyzję o wielkim przeglądzie legalności podejmowanych zawodów, nawet w firmach pozornie im niepodlegających. Okazało się, że ponad połowa ma podpisane nie całkiem legalne pisma, a przynajmniej niepodlegające bezpośrednio Tamoyoki'emu, Gunnarowi ani Arnaudowi. Osoby te z automatu zostały zwolnione, a jedyne wolne na rynku stanowiska były wyłącznie powiązane zyskami z wyżej wspomnianymi korporacjami. Wszystkie kolejne nieprawidłowości w podejmowanych umowach były od razu wyłapywane, pracodawcy niekiedy nawet aresztowani, a freelancerzy podjęci obserwacją, czy nie wracają do swoich dawnych nawyków. Miało to pozornie sprawić, by przestępczość oraz zachwianie na rynku spowodowane nielegalnymi towarami spadło, jednak była to jedynie oczywista przykrywka mająca przynieść większe zyski gigantom oraz zmiażdżyć małe biznesy...

Tamara Davis została zwolniona przez zmniejszony podatek w umowie.
Sybil Ellis została zwolniona przez niewystarczające wykształcenie w zawodzie.
Blaire Lasair Keane została zwolniona przez rzekomą nielegalność całej fabryki. Została ona w szybkim tempie zamknięta.
Wayne Verner został zwolniony przez pewne niejasności w dokumentach własności studia oraz zleceniach na witryny internetowe. Studio zostało odebrane.
Olivia Mackenzie została zwolniona przez brak pisemnej umowy na podejmowane prace.
Morph został zwolniony przez brak bezpośredniej umowy z klientami oraz brak pobieranego podatku.
Luna została zwolniona przez  brak bezpośredniej umowy z klientami oraz niejasności w dowodzie osobistym.

wtorek, 24 lipca 2018

Od Morpha "Obserwatorka" cz. 2

Lato 2084 r.
– Ja... Tylko zastanawiałam się, jak pan będzie jeść przez maskę – wymamrotała, odwracając głowę zawstydzona. Ramiona mi opadły. Spodziewałem się wiele, ale na pewno nie tego. Dobrze, że nie widziała mojej zagubionej miny. Potrząsnąłem głową.
– Dobrze. W porządku. Jem w domu – odrzekłem, starając się powstrzymać drżenie głosu. Dziewczyna zaś patrzyła na mnie nieco przestraszona. Fakt, byłem od niej znacznie wyższy i mogłem wyglądać dość groźnie... Przyjrzałem się jej twarzy. Wyglądała na młodą. Może licealistka, studentka... Kto wie? Na pewno nie dzieliło nas wcale aż tak lat wiele, by nazywała mnie "pan". 
Dłuższą chwilę zastanawiałem się, co jeszcze powiedzieć. Zrobiło się niezręcznie. Ostatecznie wyciągnąłem do niej prawą dłoń, akurat tę, w której nie trzymałem paczki z jedzeniem.
– Jestem Morph.
Niepewnie ścisnęła moją rękę, ale w jej oczach błysnęło jakieś zrozumienie. Coś mi się zdawało, że był to dobry znak.
– Olivia.
– Ile masz lat? Nie wydajesz się być dużo młodsza ode mnie... A może jesteś nawet starsza? – Zaśmiałem się niepewnie.
– Dwadzieścia – odpowiedziała krótko, teraz przyglądając mi się jedynie z zaciekawieniem.
– O, to jestem tylko trzy lata starszy. Mówmy sobie na "ty", okej?
Skinęła głową, więc kontynuowałem:
– Super. Może wymienimy się numerami, czy coś?
Teraz już wyglądała na zagubioną, odsunęła się o krok, niemal nie wpadając na mężczyznę akurat wychodzącego z knajpy.
– Hej, nie tak prędko... Praktycznie się nie znamy, a ty już prosisz o numer? Właściwie to powinnam już wracać, bo mam sporo nauki – wytłumaczyła się pospiesznie.
– Przepraszam! – powiedziałem szybko – Nie miałem na myśli niczego złego. Po prostu... – zawiesiłem głos. Co miałem jej powiedzieć? Że nie mam przyjaciół, dlatego nie wiem, jak się rozmawia z obcymi, chcąc nawiązać znajomość? W jej oczach już pewnie wyglądałem jak kompletny wariat. Może porywacz, morderca...
– Po prostu co? – położyła dłonie na biodrach.
– Po prostu... nie mam zbyt wielu znajomych. Wybacz. Nie wiedziałem, że tak nie wypada.
Wyrwało się jej ciche "och". Pewnie teraz wzbudziłem w niej współczucie, a przecież wcale tego nie chciałem. Tym razem to ona intensywnie myślała. Nie wiedziałem co powiedzieć.
– W takim razie... Powinniśmy najpierw więcej ze sobą porozmawiać. Dopiero później możesz liczyć na numer.
Ochoczo skinąłem głową, ale chyba znowu zabrało nam tematów. Rzeczywiście było bardzo niezręcznie... Choć podnosiło mnie na duchu to, że zrezygnowała z nauki, byleby tylko móc spędzić ze mną odrobinę czasu. Z drugiej jednak strony poczułem się odrobinę winny. Pewnie jest studentką i siłą rzeczy powinna się uczyć.
– Może chodźmy gdzie indziej...? Stoimy w przejściu... – oznajmiłem w końcu. Dopiero wtedy chyba do niej to dotarło, bo czym prędzej przemieściła się na parking. Obejrzała się, czy idę za nim, a upewniwszy się, że rzeczywiście tak jest, skierowała się ku chodnikowi.
– Często tu bywasz? – zapytała.
– Mieszkam niedaleko... Lubię tu jeść.
– Jak często?
– Zazwyczaj codziennie... – odparłem już nieco ciszej. Powietrze z niej uleciało.
– Wiesz, że to niezdrowe? Jestem studentką medycyny i wiem jak bardzo to niebezpieczne... Chyba nie mieszkasz tu od dawna, bo wciąż jesteś szczupły. Mam rację?
– Czy ja wiem... Jestem tu od dwóch lat... – Kątem oka dostrzegłem jej zdruzgotaną minę.
– Jeszcze chwila i się nad tobą ulituję i zacznę zapraszać na obiady...
– Umiesz gotować?
– Trochę – Odwróciła głowę.
– Więc bardzo chętnie bym cię odwiedzał... O ile pozwolisz mi brać na wynos.
– Aż tak wstydzisz się swojej twarzy? – Ponownie popatrzyła na mnie, tym razem w taki sposób, jakby spróbowała przez szkło dostrzec moje rysy. Na szczęście wiedziałem, że to niemożliwe, więc nieszczególnie się przejąłem. Wzruszyłem ramionami.
– Na to wygląda.
Zastanowiła się, przygryzając zębami skórkę przy paznokciu. Jednocześnie obserwowała przemykające po ulicy tuż obok nas motory, a zaraz potem radiowozy. Trwał pościg policyjny. Syreny wyły. Gapiów w Mistle City raczej bywało niewiele, a szczególnie w tych rejonach miasta. Z miny Olivii wyczytałem, że nie mieszkała tutaj, bo dziwiła się tej całej scenie. Patrzyła z skrupulatnie maskowanym zainteresowaniem.
– Nie mieszkasz tutaj, prawda? – zapytałem.
Pokręciła głową.
– Mieszkam na Północy. Też obrzeża... Dlaczego pytasz? Tutaj coś takiego jest normalne? – Popatrzyła na mnie czujnie.
– Na to wygląda – Ponownie wzruszyłem ramionami. W duchu cieszyłem się, że rozmowa zaczęła się kleić. Olivia wypuściła powietrze.
– No to... Możesz do mnie przychodzić na jedzenie. Tylko musisz mi się dorzucić do kosztów wykonania. Oraz pomagać w razie potrzeby. No i towarzyszyć w trakcie gotowania.
– W porządku. By ustalić, kiedy dokładnie zaczniesz gotować, teraz już potrzebuję twojego numeru – Uśmiechnąłem się pod nosem. Tak, zdecydowanie zaczynało się układać.
– Dobrze, wygrałeś. Mam tylko nadzieję, że nie jesteś włamywaczem.
– Nie, nie, nic z tych rzeczy – Pokręciłem głową – Nie masz o co się martwić.
Wciąż patrzyła na mnie bez przekonania, ale ostatecznie podała mi swój numer, a ja własny. Z tym, że ona musiała dyktować z notatki na SmartWatchu, a ja z pamięci. Zapamiętanie ciągu kilku liczb nie sprawiało mi nigdy kłopotu. Później rozmawialiśmy jeszcze na kilka tematów, póki nie odprowadziłem jej do domu. Okazało się, że mieszkała na ulicy Pomarańczowej. Za pomocą maski wykonałem zdjęcie, by wzrokowo lepiej zapamiętać jej blok mieszkalny i dopiero się pożegnaliśmy. Moje jedzenie było już pewnie zimne, ale nie przejmowałem się tym szczególnie. Głód również mi doskwierał, ale to także było do przeżycia. Grunt, że miałem nową koleżankę.
Stanąłem przy przystanku tramwajowym, czekając aż coś podjedzie. Żaden z przechodniów nie mógł dostrzec mojego uśmiechu.

niedziela, 22 lipca 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 3 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
– Oficjalnie mówią na mnie Luna Nightingale, ale preferuję Lu – stwierdziła, jednocześnie sięgając po kubek z herbatą. Nie oderwała nawet na chwilę wzroku od kodu. Słowik rdzawy, pomyślałam w zadumie. Ciekawe nazwisko.
– Od jak dawna jesteś w tym zawodzie? – zapytałam, nie chcąc dalej drążyć być może niewygodnego dla niej tematu. Wtedy o dziwo opowiedziała całą swoją historię, począwszy od lat dziecięcych. Słuchałam z nieznacznie uniesionymi brwiami. Ręce miałam włożone do kieszeni zwiewnych spodni w paski. Tam przebierałam odrobinę niespokojnie palcami, czego dostrzec nie mogła. Czułam się niezręcznie ze względu na to, że kompletnie obca osoba zdecydowała się opowiedzieć o rzeczach raczej prywatnych... A może to ze mną coś jest nie tak, że uważam to za nienormalne? W końcu mawia się, że w tych czasach nie powinno się ufać nikomu... Choć z drugiej strony tak naprawdę wszyscy mogą wiedzieć o tobie wszystko.
Jej opowieść podsumowałam kiwaniem głowy i nieobecnym wzrokiem.
– Utrzymujecie ze sobą kontakt? – zapytałam po dłuższej chwili namysłu.
– Przesyła mi zdjęcia z najciekawszych miejsc, które odwiedza – Rzuciła nonszalancko, bardziej skupiając się na kończeniu kodu i sprawdzaniu efektu. Kiedy upewniła się, że wszystko gra, obróciła stację Holo-PC tak, by Lena również widziała wyświetlacz. – Gotowe. Teraz powinno działać.
– Wielkie dzięki – odpowiedziała pogodnie Lena. Po raz kolejny z nadmiernego entuzjazmu zatrzęsły się jej różowe sprężynki. Na ten widok zachciało mi się śmiać. Na szczęście udało mi się pohamować.
– Sama to zrobiłaś? – zmieniła temat Lu. Patrzyła w kierunku nieszczęśliwej wiązanki, z którą do niedawna walczyłam. Na wspomnienie jak to wyglądało przed poprawkami Leny odechciało mi się śmiać.
– Tamara zaczęła, ja tylko poprawiałam – objaśniła, zakładając niesforny lok za ucho. Nieco mi ulżyło, że nie podała kompromitujących szczegółów.
– Pięknie to wygląda. Zazdroszczę talentu – stwierdziła, nachylając się do mojej przyjaciółki zupełnie tak, jakby chciała wyjawić jakąś tajemnicę.
– Dziękuję – Odparła, po czym wstała i otrzepała spodnie. Jak zwykle zalegało na nich sporo resztek obciętych z kwiatów. – Skoczę się ogarnąć, bo za piętnaście minut przyjdzie klient po wiązankę.
Podążałam za nią wzrokiem, dopóki zniknęła za zapleczem. Wtedy znowu popatrzyłam na programistkę. O dziwo wyglądała na zainteresowaną pozostałymi kwiatami. Wskazywała palcem na goździki.
– Jak się nazywają te?
– To są goździki. Często wykorzystujemy je w bukietach, gdyż długo pozostają świeże i pięknie się prezentują – Popatrzyłam uważniej kwiaty, próbując doszukać się jakichś przydatnych kompozycji do moich kolejnych wiązanek, a z którymi Lena tak doskonale sobie radziła. – Czyż nie?
- Prawda, prześliczne są – odparła cicho. Teraz popatrzyłam na nią. Oczy jej błyszczały, była zafascynowana tymi kilkoma kwiatami. Zrobiło mi się dziwnie przykro. Brak znajomości goździków przywiódł mi na myśl skojarzenie, że to dziewczę mogło nigdy nie otrzymać takiego prezentu.
Wówczas mój wzrok przykuł samotny kwiatek, zapewne niepotrzebny już. Do niczego nie wpasujemy jednego różowego goździka.
– Poczekaj chwilę – powiedziałam, kierując się do zaplecza. Lena, która akurat nieopodal wciągała spodnie, rzuciła mi nienawistne spojrzenie, ale nawet się nie przyglądałam. Zamiast tego skupiłam się na odnalezieniu szpulki z wstążką w białe groszki, z której rzadko korzystamy. Tak jak myślałam była w starym wiklinowym koszyczku na górnej półce z rzeczami, które nie zmieściły nam się na ladzie w głównej części kwiaciarni. Zgarnęłam jeszcze nożyczki. Obcięłam odpowiednią ilość wstążki, po czym wróciłam. Wzięłam do ręki samotny goździk i obwiązałam jak należy. Przynajmniej kokardki mi wychodziły...
Obróciłam się do Lu z uśmiechem. Wyciągnęłam do niej rękę z kwiatkiem. Wyglądała na zdumioną.
– Proszę, prezent na mój koszt – oznajmiłam.
– Och, dziękuję – Ostrożnie wzięła podarek w dłonie, jakby bała się, że choćby najmniejszy dotyk go zniszczy.
– Myślę, że taki mały akcent spodoba się nie tylko tobie, ale i twojemu współlokatorowi, bądź współlokatorce – stwierdziłam, mając szczerą nadzieję, że przynajmniej nie żyje samotnie.
– Mieszkam sama niestety, ale z kwiatkiem na pewno będzie raźniej – powiedziała neutralnym tonem. Zaraz potem postanowiła powąchać kwiat. Przeszło mi przez myśl, że podobno niegdyś zapach goździków był zdecydowanie inny, a ten, już mocno zmodyfikowany, raczej przypomina aromatem miód...
– To może wpadaj do mnie na obiady? – Zaproponowałam, starając się za długo nie zastanawiać nad tym, jak bardzo współczesna flora różni się od tej pierwotnej, bo było to dla mnie równie przykre, co historia Lu. – Myślę, że przyjemniej będzie jadać w towarzystwie. 
Popatrzyła na mnie z mieszanką zdumienia i niedowierzania. Dopiero po upływie kilku sekund na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Bardzo chętnie – odparła – Gdzie mieszkasz?
Podałam swój adres, przez co wyglądała na jeszcze bardziej zaskoczoną.
– Naprawdę? Mieszkam w tym samym bloku pod numerem dwunastym – Roześmiała się – Kto by się spodziewał...
Nie zdołałam odpowiedzieć, bo akurat zadźwięczał dzwonek oznajmiający, że ktoś wszedł do środka. Była to o dziwo kobieta o krótko ściętych szarych włosach. Sylwetkę miała szczupłą i muskularną za razem, do tego sprawne tempo chodu, mimo zabandażowanego kolana. Ponadto na jej twarzy dostrzegłam kilka sińców, zadrapań... Wyglądała, jakby kilka tygodni temu odbyła dość poważną bójkę. Kiedy wyciągnęła dłoń, będąc już przed ladą, dostrzegłam kolejny bandaż na kostkach. Zdecydowanie bójka.
– Dzień do... – Zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć:
– Sybil Ellis, zamawiałam goździki na teraz – odparła bardzo stanowczym tonem. Obróciłam głowę w kierunku wejścia na zaplecze. Ku mojej uldze akurat pojawiła się Lena. Sprawnie obsłużyła Panią Ellis. W przeciwieństwie do krótkowłosej, uśmiechała się szeroko. Już po niespełna trzech minutach ponownie zostałyśmy tylko we trzy – ja, Lena i Lu. Popatrzyłam na tę ostatnią.
– Nie spieszy ci się do pracy? – zapytałam z wahaniem w głosie. Nie chciałam wyjść na niegrzeczną. W końcu nie przeszkadzała nam szczególnie...

<Luna? Wiem, że wyszło średnio i niewiele wprowadziłam>

piątek, 13 lipca 2018

Od Luny "Niezbyt udany dzień" cz. 2 (cd. Tamara)

Lato 2084
- Lu to twoje imię? Jak masz na nazwisko? – zapytała Tamara.
- Oficjalnie mówią na mnie Luna Nightingale, ale preferuję Lu – przedstawiłam się i chwyciłam kubek gorącej herbaty. Kody przed moimi oczami były niczym układanka, która okazuje się dziecinnie prosta, gdy ułożysz sobie w głowie jeden element. 
- Od jak dawna jesteś w tym zawodzie? – spytała Tamara. 
- Jako dziewięcioletnie dzieci z moją przyjaciółką Novą w każdy weekend wychodziłyśmy z sierocińca na miasto, szukać ciekawych miejsc do zabawy. Nasze małe miasteczko Scarlet Hill nie było jednak ciekawym miejscem do czasu, gdy mało znany inwestor wykupił niewielką ziemię i wybudował Scarnet przytulną kafejkę internetową. Ponieważ dyrektor internatu był największym wrogiem komputerów, nie miałyśmy z nimi wiele do czynienia. Stałyśmy się stałymi klientkami Scarnetu, ja bawiłam się logomocją, a Nova odkrywała fora podróżnicze. Jako szesnastolatki opuściłyśmy sierociniec i wyruszyłyśmy w świat. Moja przyjaciółka podróżuje teraz po świecie, a ja pracuję jako informatyk. 
- Utrzymujecie ze sobą kontakt? – spytała ciemnoskóra dziewczyna. Wyglądała na rzeczywiście zainteresowaną moją historią.
- Przesyła mi zdjęcia z najciekawszych miejsc, które odwiedza – przekręciłam ekran w stronę dziewczyn obok mnie – gotowe. Teraz powinno działać.
- Wielkie dzięki – powiedziała uradowana dziewczyna, na której plakietce było napisane „Jestem Lena”. 
- Sama to zrobiłaś? – wskazałam głową na wiązankę kwiatów, która leżała tuż przy dłoni różowowłosej dziewczyny.
- Tamara zaczęła, ja tylko poprawiłam – odrzekła, poprawiając loki.
- Pięknie to wygląda – założyłam nogę na nogę i nachyliłam do Leny. Otworzyła szerzej swoje niebieskie oczy – zazdroszczę talentu. 
- Dziękuję – odpowiedziała, po czym wstała ze swojego stanowiska i strzepała niewielkie listki ze spodni – skoczę się ogarnąć, bo za piętnaście minut przyjdzie klient po wiązankę. 
- Jak się nazywają te? – wskazałam śnieżnobiałe kwiaty, które przeważały w całej kompozycji.
- To są goździki – wytłumaczyła Tamara – często wykorzystujemy je w bukietach, gdyż długo pozostają świeże i pięknie się prezentują, czyż nie?
- Prawda, prześliczne są.
- Poczekaj chwilę – dziewczyna na chwilę zniknęła za drzwiami małego zaplecza, po czym wróciła z małą różową wstążką. Bacznie obserwowałam jej ruchy, gdy podeszła do jednego z wazonów z pięknie prezentującymi się kwiatami. Wyciągnęła dłoń po jednego goździka w kolorze bladego różu i obwiązała wstążką, tworząc niewielką kokardkę – proszę, prezent na mój koszt – posłała szczery uśmiech.
- Och, dziękuję.
- Myślę, że taki mały akcent spodoba się nie tylko tobie, ale i twojemu współlokatorowi, bądź współlokatorce.
- Mieszkam sama niestety, ale z kwiatkiem na pewno będzie raźniej – przysunęłam kwiat bliżej twarzy, by móc zaciągnąć się jego zapachem.
- To może wpadaj do mnie na obiady? Myślę, że przyjemniej będzie jadać w towarzystwie. 
Podniosłam wzrok na dziewczynę przede mną. Ostatnia moja bardziej zaawansowana interakcja z innym człowiekiem miała miejsce kilka lat temu z Novą. Obrałam życie raczej spokojne w cieniu i w samotności, ale nie miałam nigdy oporów do zmiany jego trybu.
- Bardzo chętnie – odrzekłam szczęśliwie. – Gdzie mieszkasz?
- Pomarańczowa 2, mieszkanie nr 34.
- Naprawdę? Mieszkam w tym samym bloku pod numerem 12 – zaśmiałam się. – Kto by się spodziewał…
Naszą rozmowę przerwał dzwonek drzwi kwiaciarni. Prawdopodobnie przyszedł klient po tę śliczną wiązankę białych goździków.

(Tamara?)

wtorek, 3 lipca 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 1 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
Miałam zrobić wiązankę z goździków. Niby nic trudnego, ale tego dnia nie mogłam się kompletnie na niczym skupić. Klient był umówiony na godzinę 16:00, a mnie zostało dobre pół godziny, ale i tak nadal nie miałam nawet zamysłu. Kilka razy już je wiązałam, ale zawsze przecinałam sznureczek, nie mogąc się zdecydować, co dalej.
– Lena, mogłabyś się tym zająć? – zapytałam siedzącej akurat przed holo-PC z kubkiem kawy w ręce koleżanki. Obróciła ku mnie głowę tak gwałtownie, że jej lokowane, pudroworóżowe włosy się zatrzęsły. Spojrzała na tę masakrę, jaką stworzyłam i skinęła głową. – Pewnie.
Wstałam, a ona zajęła moje miejsce na krzesełku. Postanowiłam również dokonać zamiany. Obróciłam się na krześle i popatrzyłam na otwartą stronę. Była bladozielona, z motywem liści w tle. Elementy, na których mieścił się tekst były białe... No właśnie, gorzej było z tekstem. Kompletnie się rozsypał.
– Mieliśmy mieć zmieniany szablon strony, ale tekst się rozsypał, a grafik zameldował, że jest w szpitalu i nie da rady się tym zająć. Zgłosiła się jakaś informatyczka, bo podobno opanowanie tego nie jest takie trudne i błąd tkwi w kodzie strony... – objaśniła, sprawnie układając kwiaty.
– Nie wyjdzie nieco drożej?
– Nie, chce jakieś grosze za robotę. Czekałam na odpowiedź od niej, ale póki co milczy.
Pokiwałam głową, lekko kręcąc się na krześle. W kolejnej karcie rzeczywiście otwarta była poczta. Kliknęłam tam za pomocą palca. Jak się okazało, skrzynka nadal pozostawała pusta. Westchnęłam i dalej wpatrywałam się w ekran.
– Nie ma nic więcej do zrobienia? Mogę pozamiatać. Raczej nie zanosi się aby szybko odpowiedziała –  stwierdziłam po kilku kolejnych minutach czekania. Lena akurat skończyła bukiet i wstawiła go do wazonu. Wtedy zobaczyłam kątem oka jakiś ruch. Przyszła nowa wiadomość. Natychmiast tam kliknęłam i zaczęłam czytać na głos:
Dzień dobry. Chciałabym wpaść dzisiaj, najlepiej za kilka minut. Jestem w pobliżu. Mają Panie chwilkę, by oddać mi PC? Pozdrawiam, Lu. – Przerwałam, marszcząc brwi. – A to nie czasem wystarczy im coś przesłać? Muszą przychodzić?
– Tak, wystarczy przesłać, ale nie mam pojęcia jak to zrobić, a ona nie umiała mi objaśnić. Przyjdzie i po prostu z naszego PC sprawdzi błędy w kodzie.
– Ach, rozumiem... – odparłam, włączając klawiaturę. Odpisałam twierdząco na podaną propozycję.
– Nigdy nie miałam do czynienia z informatykiem – stwierdziła po chwili zadumy Lena.
– Poważnie? – zdziwiłam się – Przecież jest ich mnóstwo...
– Niemal wszyscy moi znajomi to jacyś malarze, muzycy... – Mówiąc to, układała z nudów kolejny bukiet, prawdopodobnie na wystawę. Czasem zazdrościłam jej nieprzeciętnej wręcz zdolności kompozycji kwiatowych. Moje podobno były całkiem w porządku, ale zdecydowanie wymiękałam przy niej. Na szczęście nie byłam zazdrosna. Lubiłam ją chyba od samego początku.
Wtedy automatycznie rozsuwane drzwi naszej kwiaciarni otworzyły się przed nie za wysoką dziewczyną o śniadej cerze. Miała rozwiane brązowe włosy, bluzkę w jakieś fikuśne wzory i dżinsowe spodnie na szelkach. Buty posiadały grube podeszwy, co dodawało jej kilka centymetrów.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – poderwała się z miejsca Lena.
– Ja w sprawie tej strony – Mówiąc to, wskazała na nasze holo-PC i odrobinę nieśmiało się uśmiechnęła.
– Tak, tak, oczywiście – Było widać, jak przejęta jest Lena. Rzeczywiście, teraz przypomniałam sobie, że pochodziła spoza miasta, gdzie technika nie była tak powszechna.
Wstałam z krzesła i zrobiłam miejsce Lu. Dość swobodnym krokiem podeszła, usiadła i zaczęła przeglądać dane o stronie.
– Przynieść kawę lub herbatę? – zapytałam, pobieżnie obserwując co robi.
– Tak, poproszę. Może być herbata – Uśmiechnęła się pod nosem. Chyba było jej miło.
– Owocowa?
Pokiwała głową, więc poszłam do skromnej kuchni na zapleczu. Służyła głównie do podgrzewania przyniesionych do pracy potraw i robienia czegoś do picia. Była jeszcze lodówka, ale niewielka. Mogłyśmy tam zawsze zostawić jakiś serek czy jogurt, mając pewność, że się nie zepsuje. Generalnie ten mały aneks nie był niczym szczególnie imponującym.
Gdy wróciłam z kubkiem pełnym parującej herbaty, ustawiłam go obok Lu i ponownie przyjrzałam się temu, co robi. Pisała jakiś kod, który nic kompletnie mi nie mówił. Milczałam, bo nie chciałam jej przeszkadzać.
– Ładna ta kwiaciarnia – powiedziała w końcu – Taka... spokojna. Miła odmiana.
– Takie było zamierzenie. Należy do naszej koleżanki, Kimiko. To ona projektowała wystrój – objaśniła Lena. Ona również dyskretnie spoglądała na pracę informatyczki.
– Możecie jej przekazać, że świetnie sobie radzi – odparła Lu, dalej edytując kod.
Wyglądało na to, że ma podzielną uwagę, a rozmowa w trakcie pracy ani trochę jej nie przeszkadza. Był to dla mnie znak, aby być może dalej próbować zagajać.
– Lu to twoje imię? Jak masz na nazwisko? – zainteresowałam się. Uznałam, że skoro jesteśmy jej pracodawcami, tak podstawowe informacje powinny być nam znane. Gorzej, jakby okazało się, że jest poszukiwana. Chyba wolałabym to wiedzieć wcześniej.

<Luna?>

Od Sybil "Uroki pracy" cz. 2 (cd. Wayne)

Lato 2084 r.
Niemal pod wieczór, dokładnie o porze, gdy było co prawda nadal jasno, lecz odrobinę chłodniej, postanowiłam wyjść pobiegać. Skończyłam pracę, mogłam się nareszcie zająć sobą. Obiad zjadłam już wcześniej na stołówce przy siłowni, więc nie byłam głodna. Wróciłam do mieszkania na zaledwie chwilę, byleby móc przebrać się w wygodniejsze spodnie do biegania, odpowiednie do tego buty i zgarnąć jakąś butelkę z wodą, którą poprzedniego dnia umieściłam w maleńkiej lodówce pod ścianą.
Po schodach prawie zbiegłam, traktując to jako swego rodzaju rozgrzewkę. Po drodze jeszcze kilka razy się rozciągnęłam, a kiedy stanęłam już na zewnątrz, byłam już gotowa do biegu. Tym razem wyszłam bez słuchawek, nie były mi one szczególnie potrzebne. Dzisiejszego wieczora miałam chęć wsłuchania się w miasto. Choćby po to, by zorientować się, czy nikt nie szykuje napaści na pozornie bezbronnie wyglądającą biegaczkę.
Było jak zwykle hałaśliwie, a im się dalej zapuszczałam, tym więcej neonów kuło mnie w oczy. Z środka lokali sypała rytmiczna muzyka, tak modna w ostatnim czasie, a liczne pijackie śmiechy i rozmowy z pubów już nikogo nie dziwiły. Mijało mnie kilka skuterów, motorów i całe mnóstwo tramwajów. Widziałam kilku znajomych z widzenia bezdomnych, którzy czaili się w ciemniejszych zaułkach, wypatrując, czy nie zostaną zaraz pobici dla, załóżmy, rozrywki. Już zdarzało mi się wdawać w bójki z takiej przyczyny, choć ja akurat stawałam w obronie niewinnych. Może tym razem po raz kolejny cicho tego wypatrywałam. Czułam silną chęć wykorzystania pięści dzisiejszego wieczora. Jak się nie uda, przynajmniej pójdę się wyżyć w klubie bokserskim. Niektórzy moi znajomi naśmiewali się, że mam w sobie więcej testosteronu niż niejeden mężczyzna.
Skręciłam w kolejną alejkę, gdy do moich uszy doszła jakaś szarpanina. Gwałtownie się zatrzymałam i ostrożnie wyjrzałam za róg. W moim kierunku biegł facet, mógł być mniej więcej w moim wieku. Miał jasne włosy i wyjątkowo fikuśny kolorystycznie ubiór... Więcej szczegółów nie dostrzegłam, bo jeden z dość umięśnionych mężczyzn cisnął nim na ziemię i zaczął uderzać pięściami. Drugi natychmiast zabrał się za kopanie, trzeci zaś wyjątkowo zadowolony obserwował. Ogarnęła mnie wściekłość. Walka była nierówna i w dodatku ten zaatakowany facet był znacznie szczuplejszy od napastników.
Dzieliło mnie od nich zaledwie kilka metrów, nie zauważyli mnie. To był dobry moment. Rzuciłam się do ataku. Z zamachu kopnęłam w twarz tego, który wskoczył na nieznajomego. Natychmiast się odchylił, łapiąc za zbolałe miejsce. Drugiemu zaś jednocześnie wymierzyłam cios łokciem, odsunął się. Kolejne było natarcie na niego, udało mi się go trafić z pięści. Przybrałam doskonale już sobie znaną pozycję bokserską.
– No, bij się jak facet – syknęłam. Zerknął na ułamek sekundy na jasnowłosego, ale zaraz potem podjął decyzję o próbie oddania mi. Udawało mi się odparowywać jego ciosy, a przynajmniej większość. Było widać, że nie szkolił się w żadnych sztukach walki. Ruchy były strasznie chaotyczne.
Tymczasem ich przywódca straszliwie się zdenerwował, postanowił się na mnie rzucić. Niestety udało mu się to, chwycił mnie za ręce i uniósł. Był strasznie wysoki. Wierzgnęłam nogami, szczęśliwie wymierzając w tego, z którym przed chwilą odbyłam parodię walki bokserskiej. Upadł na ziemię. Mogłam mu coś złamać...
– Ty mała dziwko... wynoś się stąd, bo to się źle skończy – warknął mi do ucha ich szef.
Zauważyłam, że jeden z dryblasów wstał z ziemi, co wykorzystał jasnowłosy. Przekręcił się na brzuch, gotów do wstania. Wzięłam kolejny zamach nogą, udało mi się wycelować w krocze napastnika. Wrzasnął i upuścił mnie na ziemię. Natychmiast złapałam równowagę i uderzyłam z lewego sierpowego drugiego dryblasa. Ten wyglądał na stabilniejszego od poprzedniego. Odsunęłam się o kilka kroków, gotowa do zadania kolejnego ciosu lub odparowania. Zamachnął się, ale nie trafił. Za to mnie udało się kilka razy uderzyć go z pięści w okolicach piersi i pleców. Obróciłam się by być za nim i kopnęłam. Nie można przebierać w środkach. Dla takich nie można mieć litości.
Zauważyłam, ze jasnowłosy wdał się w bójkę z najwyższym. I dobrze, mają w końcu mniej więcej wyrównane szanse... Zamyśliłam się chyba o ułamek sekundy za długo, bo dostałam w twarz. Czułam, że zaraz pocieknie mi krew z nosa. Warknęłam cicho i znowu natarłam na dryblasa, kątem oka sprawdzając, czy ten drugi się nie podnosił. Za jego głową pojawiła się kałuża krwi. Cholera, mam nadzieję, że go nie zabiłam.
Pociął mi nogę, na szczęście tylko jedną, z drugą mu się nie udało. Trochę się przesunęłam, ale poza tym udało mi się złapać równowagę. Uderzyłam znowu, tym razem w szczękę. Coś gruchnęło. Chyba mu ją złamałam. Wycofałam się, jednocześnie odwracając się do tego, z którym walczył nieznajomy. Szło mu średnio, ale generalnie dawał radę. Akurat się odwrócili, więc kiedy ich szef zauważył, że jego obstawa w połowie jest nieprzytomna, a w połowie porządnie poturbowana, syknął. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by jasnowłosy wymierzył mu kolejny cios w nogę. Aż się skulił.
Po raz kolejny uderzyłam mojego przeciwnika, który już zdołał jako tako się opanować, gdy usłyszałam ryk syren policyjnych. Akurat udało mi się rzucić napastnika na chodnik, ale nie uderzył się o nic. Upadł na czworaka i chwycił moją nogę, bym nie mogła się odsunąć.
– Nie ruszać się! Ręce do góry! – krzyknął jeden z policjantów. Stałam do niego tyłem, więc domyśliłam się, że w nas celował i zapewne było ich więcej. Grzecznie uniosłam ręce. Ten, który trzymał mnie za nogę zrobił to samo. Bijatyka jasnowłosego z szefem również ustała.
Zakuli nas wszystkich w kajdanki i wsadzili do radiowozów. Nie byłam zbyt zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń, ale przynajmniej usiadłam obok pokrzywdzonego, a nie przy tych bandytach. Ledwo dychał, widziałam, że na jego twarzy już wykwitło kilka sińców. Sama pewnie nie wyglądałam lepiej, ale miałam ochotę przekląć na ten dość nieszczęsny widok.
– Żyjesz, stary? – zapytałam. Pokiwał głową, łapiąc nadal z trudem oddech.
Zastanawiało mnie, czy to on zadzwonił po pomoc. W końcu mieli jakieś smart glasses, zapewne kradzione. Może należały do niego...
Nie zdołałam nawet zapytać go o cokolwiek, bo zaczęło się odpytywanie. Starałam się odpowiadać, jednak i tak większość była skierowana do jasnowłosego. Wyglądało na to, że to właśnie on zawiadomił służby. Okazało się, że rzeczywiście chcieli go okraść i był tatuażystą...
Zaraz przyjechała również karetka. Rozkuli go i wyprowadzili. Tego, który leżał na chodniku również oglądali. Poczułam, że narastają we mnie nerwy. Reanimowali go. Nie chciałam go przecież zabić. W duchu błagałam o to, by się ocknął.
– Ty go tak urządziłaś? – zapytał starszy z policjantów, przeglądając swoje notatki.
– Tak... niestety. Nie chciałam. Nie aż tak – powiedziałam, przygryzając złamany w trakcie bójki paznokieć. Pociekło z niego nieco krwi.
Policjant tylko westchnął i również wyjrzał przez okno radiowozu. Nie działo się jednak nic szczególnie emocjonującego. Próbowali go ratować już którąś minutę. Zauważyłam, ze z drugiego, większego tym razem radiowozu wyprowadzają jeszcze tego, któremu mogłam złamać szczękę.
Wtedy z ulgą dostrzegłam, że ten, którego powaliłam, odzyskuje przytomność. Uf, nie będę miała go na sumieniu...
– Czyli zostajesz uniewinniona – wymamrotał policjant, znowu coś notując. Dalej przyglądałam się akcji ratunkowej.
Kolejna na kontrolę poszłam ja. Wyglądało na to, że przywódcy tej szajki oberwało się najmniej. Miałam być może złamany nos, nawet zapomniałam o tym, że ciekła mi z niego krew. Zbyt wiele emocji na raz przyczyniło się do tego, że ból poczułam dopiero teraz. Do tego poobijane okolice piersi, brzucha, nogi... Powinnam się udać w najbliższym czasie na kontrolę w szpitalu, jednak nie wyglądało to na nic bardzo poważnego. Ponadto zalecili mi kontrolę u dentysty, bo ukruszył mi się fragment zęba.
Jasnowłosy nadal siedział, czy raczej leżał w środku. Tego ze złamaną szczęką już wyprowadzili. Mnie mieli zaraz stąd wyciągnąć, ale zostałam na chwilkę sam na sam z nieznajomym. Patrzył pustym spojrzeniem w sufit ambulansu. Dopiero przyjrzałam się lepiej jego licznym tatuażom. Aż dziwne, że wcześniej nie wpadłam na to, czym może się zajmować.
– Jak ci na imię? – zapytałam w końcu.
– Wayne – odrzekł cicho.
– A ja jestem Sybil. Mam nadzieję, że mnie nie zamkną... W razie czego staniesz w mojej obronie? – pytałam, siląc się na to, by nie brzmieć podejrzanie. W końcu nie miałam do niego żadnego wyrzutu, bo z własnej woli się zaangażowałam w to gówno.

<Wayne?>

Od Luny "Niefortunny wypadek" cz. 1 (cd. chętny)

Lato 2084 r.
Jak co dzień, ten wieczór spędzałam przed laptopem, wykonując zlecenie od mało ważnego klienta. Kolejna strona dla firmy, której nazwy nie zapamiętam. Mojej pracy towarzyszyła muzyka lecąca z radia. 
„… mamy okazję puścić najnowszy kawałek zespołu Black Sun zatytułowany „Smoke”…” 
Sięgnęłam po puszkę mrożonej herbaty i wzięłam dużego łyka orzeźwiającego napoju. Chłodna ciecz pozostawiła po sobie kwaśny smak z domieszką słodyczy. Poprawiłam się na fotelu, zrzucając przy tym granatowy koc z kolan. Zegar w rogu monitora wskazywał godzinę 21:04. Zamknęłam urządzenie i wstałam z fotela. Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę.
Czy jest coś na śniadanie? jedyne co znalazłam to dwie puszki z oranżadą, torebkę z sałatą, masło i jeden jogurt owocowy czas na zakupy. Zamknęłam lodówkę i podeszłam do mojego stanowiska pracy – niewielkiego, drewnianego biurka w rogu mojej sypialni. Podniosłam okulary zerówki z blatu i założyłam na nos. Bardzo rzadko rozstawałam się z moimi smartglasses. Jeszcze przed wyjściem zajrzałam do szafy, żeby wziąć ze sobą jakąś grubą bluzę. Wieczorami to miasto staje się nieprzyjemnie zimne. Portfel schowałam do kieszeni i włożyłam czarne trampki. Wychodząc zgasiłam światło w salonie i zamknęłam na klucz mieszkanie. Przeciąg na klatce schodowej przywiał woń metalu i rdzy, temu miejscu przydałaby się renowacja, ale komu przy zdrowych zmysłach chciałoby się angażować w to miejsce jakiekolwiek fundusze? To tylko stara, przytulna rudera, która przetrwała próbę czasu.
W drodze do miejscowego supermarketu minęłam radiowóz, w którym siedział jeden policjant koło czterdziestki, rozmawiający przez telefon. Miał uchylone okno, więc bez problemu mogłam usłyszeć fragment rozmowy.
- Nie, nie dam rady, dostałem zlecenie patrolu północnych obrzeży… zostaw porcję, to odgrzeję w mikrofali… dobrze… a Marie już śpi?... ucałuj ją ode mnie.
Ach, życie… Zdaje mi się, że w tych czasach tak mało ludzi jest szczęśliwych. Czy zawsze tak było?
Pod sklepem stały dwie ekspedientki i przy rozmowie paliły papierosy. Dym unosił się w wokół nich i był co raz bliżej mnie. Wchodząc w tę niewielkich rozmiarów chmurę wstrzymałam oddech i przeszłam przez automatyczne drzwi sklepu. 
Szybko wybrałam kilka produktów, która uznałam za przydatne i stanęłam przy kasie. Kiedy pracownica podliczała ceny, rzuciłam okiem na sklep. Dostrzegłam tego samego policjanta z radiowozu. Najpierw wybrał przegląd sportowy ze stoiska z prasą przy wejściu, po czym podszedł do lodówki z energetykami…
- Zapakować w torbę? – usłyszałam obojętny głos kobiety.
- Tak, proszę – szybko zapłaciłam, chwyciłam zakupy i wyszłam na zewnątrz. 
Na dworze było jeszcze zimniej niż wcześniej, a pod budynkiem nie było już nikogo. Radiowóz też stał pusty. Oprócz odległych dźwięków samochodów, panowała tu cisza. W tej chwili, jedyne o czym myślałam, to żeby jak najszybciej dostać się do mieszkania. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk, jakby spadł na chodnik kawałek metalu, na co podskoczyłam i poczułam gęsią skórkę pod bluzą. Na ułamek sekundy odwróciłam się, by upewnić się, czy nikogo za mną nie ma. Pusto. Nim odwróciłam twarz wpadłam na ciemną sylwetkę. Najwyraźniej nie zauważyliśmy się nawzajem idąc zza rogu. 
- O nie! – zorientowałam się, że torba z zakupami wylądowała na chodniku – oby nie upadła na pomidory.
Kiedy podniosłam torbę odwróciłam się do osoby, z którą się zderzyłam. Obcy był ode mnie wyższy i wyglądał jakby nie przejął tym niefortunnym wypadkiem.
- Przepraszam, zagapiłam się – powiedziałam i poprawiłam okulary na nosie.

(do ktosia)

niedziela, 1 lipca 2018

Podsumowanie czerwca 2018

Przez te pierwsze kilka dni stwierdziłam, że nie będziecie mieć jeszcze żadnych opłat za mieszkanie czy jedzenie. Cieszcie się póki co samymi zarobkami.


  • Morph: 500$ + 150$ = 650$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Tamara: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Sybil: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Olivia: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Blaire: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Luna: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Wayne: 500$ + 150$ = 650$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności