piątek, 30 listopada 2018

Od Neve „Życie w wielkim mieście" cz.1 (c.d. Chętny)



Wiosna 2085 r.
Trzymałam w dłoniach kubek aromatycznej, ciepłej kawy i wpatrywałam się w żółty transporter Zeusa. Kot pomiaukiwał bardzo zdenerwowany tym, że musi się gnieździć w tej niewielkiej klatce. Sprawdziłam czy okno oraz drzwi naszego przedziału są dobrze zamknięte i podeszłam do kota. Otworzyłam drzwiczki i przypięłam do jego szelek smycz, tak na wszelki wypadek. Wyjęłam go i usadziłam na swoich kolanach. Drugą ręką zamknęłam transporter i położyłam go na podłogę. Zeus chciał zejść z moich kolan, a ja nie miałam nic przeciwko, w końcu siedział w tej klatce przez dwie godziny. Wskoczył na stoliczek i z uwagą przyglądał się wszystkiemu co dzieje się za oknem. Ja natomiast w nostalgii patrzyłam na swojego trzyletniego kocurka kilka minut. Przed nami było jeszcze półtorej godziny morderczej jazdy pociągiem do Mistle City. Przywiązałam smycz do uchwytu w ścianie i wyjęłam z plecaka swój stary, umierający już laptop. Postawiłam go na stoliku i odpaliłam. Czas poszukać jakiś ofert pracy... 
Gdy oznajmiono, że za piętnaście minut dojedziemy na dworzec Mistle City, szybko spakowałam laptop. Wzięłam Zeusa, który stawiał opór i wpakowałam go do klatki. Przymocowałam transporter do większej walizki, a do drugiej, trochę mniejszej - torbę. Plecak wzięłam na plecy i obładowana wyszłam z przedziału. Ludzie patrzyli się na mnie jak na wariatkę. Nie bardzo wiedziałam jak zareagować, więc uśmiechałam się miło. Stanęliśmy gwałtownie, Zeus zasyczał. Powoli ruszyłam w stronę wyjścia z pociągu. Stanęłam na progu zastanawiając się jak bezkolizyjnie znieść te walizki. Odstawiłam jedną i wzięłam drugą ostrożnie na ręce. Zeszłam ze schodków i postawiłam ją na ziemi. Potem wzięłam następną, z klatką Zeusa i uczyniłam z nią to samo. Ludzie denerwowali się na moje powolne działania, a ja starałam się zachować należyty spokój. Chwyciłam za rączki walizek i ruszyłam w stronę wyjścia z dworca. 
- Witaj Mistle City. - mruknęłam pod nosem rozglądając się wokół. Wkroczyłam do środka dworca. Stukot moich obcasów było głośno słychać. Niewiele tu było osób. W końcu ludzie są w pracy w tych godzinach. Stanęłam przy małym kiosku, aby zdobyć małą, darmową mapkę miasta. - Pora zdobyć taksówkę. - powiedziałam do Zeusa i wyszłam z dworca. 
Od dziesięciu minut stałam przy ulicy, nieudolnie próbując zatrzymać jakąś taksówkę. Co by tu rzec. Taksówek było naprawdę mało. Byłam już bardzo zdenerwowana i wkurzona. Nie obeszło się bez cichych wulgaryzmów. Postanowiłam zapalić sobie papierosa. Tak na odstresowanie. Usiadłam na pobliskiej ławce i wyciągnęłam paczkę oraz zapalniczkę. Wyciągnęłam jednego, wsadziłam do ust i odpaliłam. Zaciągając się mocno, nadal machałam do przejeżdżających taksówek. 
- Jak tak dalej pójdzie idziemy na pieszo... - burknęłam, depcząc niedopałek. Nagle jedna zatrzymała się, wysiadł ktoś z niej, a ja w popłochu zaczęłam machać i krzyczeć coś do kierowcy. Ten już miał odjechać, gdy osoba która wysiadała zatrzymała go. Mało się nie wywróciłam podbierając do samochodu.
- Dziękuje! - powiedziałam, szybko pakując do środka swoje bagaże. Spokojna usiadłam na tylnych siedzeniach. 
- To w którą stronę jedziemy? - spytał się kierowca taksówki. Wyjęłam kartkę z kieszeni płaszcza i spojrzałam na nią: 
- Pomidorowa 6! - przeczytałam i uśmiechnęłam się do kierowcy. 
- Pomidorowa? - zdziwił się bardzo i zmarszczył brwi. - Pani to chyba bardzo głodna jest. U nas jest ulica Pomiarowa. - Czerwona, popatrzyłam jeszcze raz na adres. Faktycznie było tam napisane Pomiarowa, a nie Pomidorowa. Mężczyzna dodał niepewnie - Nieciekawą dzielnicę pani wybrała... 
Jechaliśmy w milczeniu. Kot co chwile pomiaukiwał, a ja wpatrzona w okno oddychałam cicho. W radiu leciała jakaś piosenka. Widoki miasta z każdym kilometrem zmieniały się, a ja powoli zaczęłam się zastanawiać do jakiej dzielnicy trafię. Czytałam opis mieszkania, lecz nie bardzo skupiłam się na otoczeniu. Skarciłam się w myślach, gdy zatrzymaliśmy się na dość nieciekawej, brudnej i ogólnie mrocznej ulicy. Podziękowałam zrezygnowana taksówkarzowi i dałam mu należyte pieniądze. Wysiadałam i wzięłam swoje bagaże, rozglądając się przy okazji wokół. Nie było tutaj tak pięknie, jak w centrum miasta.
I oto stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania. W e-mail od właściciela dostałam informacje o tym, że klucze znajdują się pod wycieraczką, ponieważ sam nie może ich mi wręczyć, przez jakieś nagłe sprawy. Schyliłam po nie i chwilę wahałam się czy otworzyć te drzwi. Zeus głośniej zamiauczał, więc nie miałam wyboru. Był bardzo głodny i musiałam go czym prędzej nakarmić. Westchnęłam bardzo ciężko i przekręciłam klucz w zamku. Coś trzasnęło i drzwi się otworzyły. Duchota panująca w środku, a także smród stęchlizny uderzył mnie od razu. Podbiegłam szukać jakichkolwiek okien, aby je otworzyć. Mieszkanie było naprawdę małe, lecz na razie muszę się nim nacieszyć. Wyjęłam kociaka z transportera i zamknęłam za sobą drzwi wejściowe. Wszystkie rzeczy takie jak prześcieradła, koce, sztućce, naczynia i inne takie powinny być za dwa dni... - pomyślałam i wyciągnęłam z walizki miskę oraz karmę dla kota. 
Było dość późno. Po prowizorycznym posprzątaniu mieszkania byłam bardzo wyczerpana. Co jak co, ale to było szczególnie zaniedbane. Zeus płatał się pomiędzy moimi nogami, a ja robiłam porządki. Z okna widziałam teraz piękny zachód słońca. Przystanęłam, aż podpierając się na miotle i wpatrywałam w ten widok. Zaczęłam rozmyślać nad tym, co powiedział mi mój ojciec. „Cokolwiek by się tutaj nie wydarzyło, pamiętaj, że każdego ranna wstajemy razem z tym samym słońcem i codziennie z nim się żegnamy. To jest zupełnie nowy rozdział twojego życia”... Łza poleciała mi po policzku, kiedy gwiazda zaszła już zupełnie. Poszłam do łazienki i przygotowałam się do snu... 

Następnego dnia obudziłam się z kocim zadkiem przy twarzy. Mruknęłam niezbyt zadowolona i spojrzałam na zegarek. Była 5:48, a budzik miałam ustawiony na szóstą. Nie wiele się zastanawiając wstałam, twierdząc, że dwanaście minut i tak mi niewiele da. Poszłam do łazienki aby umyć się oraz ubrać. Gdy wróciłam do pokoju, odpaliłam laptopa, w między czasu malując się. Zerkałam co jakiś czas na ogłoszenie, które widziałam poprzedniego dnia. Dotyczyło ono pracy w sklepie elektronicznym. Nie wiele myśląc postanowiłam wybrać się tam. Wysuszyłam jeszcze włosy oraz ułożyłam je. Ubierając płaszcz, przypomniałam sobie o Zeusie. 
- Głodomorku! - zawołałam go, nasypując mu karmy do miseczki. Kociak powolnym krokiem przyszedł do mnie, a ja postawiłam miskę na ziemi. Zamknęłam wszystkie okna, chwyciłam torebkę i wyszłam z mieszkania. 
Na miejsce dotarłam autobusem. Przejrzałam się jeszcze w oknie sklepu i weszłam uśmiechnięta. 
- Dzień dobry! Ja w sprawie pracy! - powiedziałam do pani, która akurat była najbliżej. Spojrzała na mnie i zaprowadziła gdzieś. 
Rozmowa kwalifikacyjna poszła w miarę dobrze. Obeszło się bez większego stresu. Prace miałam zacząć za dwa dni. A dokładniej za dwa dni mam mieć szkolenie dotyczące tego, co będę tutaj robić. Podziękowałam i wyszłam. Zrobiłam się głodna, co nakłoniło mnie do poszukania jakiejś restauracji. Cały czas myślałam o tym co tutaj mnie czeka. Nie byłam pewna, czy dam sobie radę, w tym świecie. Jednak nie chciałam zbyt szybko się poddawać. 

Siedziałam w restauracji kończąc jeść. Najadłam się tym daniem, choć poleciłam się na radę kelnera. Nie znałam, bowiem owej potrawy, ale nie żałowałam swojej decyzji. Po zapłaceniu, wstałam gwałtownie nie zauważając kelnera. 
- Przepraszam! - powiedziałam do lekko poturbowanego przeze mnie mężczyznę. Ten tylko uśmiechnął się niemrawo i poszedł dalej. Czerwona zabrałam swoją torebkę i wyszłam z restauracji. A w zasadzie zamierzałam. Przy wyjściu rozwiązała mi się sznurówka w moich kozaczkach i nadepnęłam na nią obcasem. Skutkowało to tym, że wylądowałam plackiem na posadzce. Spaliłam się ze wstydu... 

<chętny?>

sobota, 3 listopada 2018

Od Luny "Niefortunny wypadek" cz. 3 (C.D. Blaire)

Lato 2084
– Nic się nie stało – powiedziała nieznajoma, przecierając nos dłonią. Między palcami pojawiła się ciemna, szkarłatna substancja.
– Pani krwawi? – spanikowałam. Jakim cudem? Czy jestem na tyle silna, żeby zderzeniem wywołać taki efekt? No proszę, tyle o sobie nie wiem… - pozwól, że ci to opatrzę, mieszkam niedaleko – w tej chwili zapomniałam o zwrotach grzecznościowych. Mój instynkt kazał mi działać. Chciałam przyjrzeć się bliżej dziewczynie przede mną, lecz nie było to dane.
- Uważaj! – krzyknęła do mnie nieznajoma i mocno odepchnęła. Zatoczyłam się pod wpływem siły dziewczyny i dopiero po chwili poczułam ostry ból na przedramieniu. Wokół podłużnej dziury w bluzie pojawiła się mokra plama, a po mojej dłoni zaczęła małym strumieniem spływać gorąca krew. Nawet nie zauważyłam, kiedy otrzymałam takie obrażenie. Syknęłam na widok rany i odstawiłam siatkę z zakupami na chodnik pod ścianą budynku. Była zimna – poczułam to, gdy oparłam się o nią plecami. Jej chłód powoli przenikał gruby materiał bluzy. Zakryłam dłonią ranę, która powoli się uspakajała i spojrzałam przed siebie. Nożownika już nie było, ale pozostawił po sobie narzędzie zbrodni. Wysoka dziewczyna dyszała. Miała rozciętą wargę i zdartą skórę na knykciach. Co się stało? Nie wiem. To wszystko działo się tak szybko.
- Wszystko w porządku? – podeszła do mnie i patrzyła z niepokojem w oczach.
- Tak, nie jest to jakaś głęboka rana, zahaczył na szczęście o żyłę, a nie tętnicę. Jestem Luna tak w ogóle – wyciągnęłam sprawną, lewą rękę przed siebie.
- Blaire – podała mi dłoń i pomogła wstać – dziwne pierwsze spotkanie.
- Prawda, ale jakie zjawiskowe – lekko się uśmiechnęłam – takich rzeczy się nie zapomina.
- Pomóc ci z zakupami? Lepiej, żebyś jeszcze nie używała tej – wskazała prawe ramię – ręki.
- Och, dziękuję – rzekłam, kiedy Blaire podniosła siatkę – moje mieszkanie jest niedaleko.
W drodze do bloku pod adresem Pomarańczowa 2 nowopoznana koleżanka starała się odciągać moją uwagę od rany. Wiem to, gdyż część pytań wydawała się wymuszona, lecz i tak wolałam tę opcję od ciszy, która panowała przy każdym moim powrocie do domu. Dowiedziałam się, iż Blaire ma dwadzieścia sześć lat i żadnego partnera, a także to, że przybywa z Irlandii. Nie zdążyłam poznać jej powodu zmiany otoczenia, ponieważ stałyśmy już pod moimi drzwiami.
- Możliwe, że zastaniemy bałagan – uprzedziłam solennie – przez te zdarzenia zapomniałam, w jakim stanie zostawiłam mieszkanie.
Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Na szczęście wszystko było na miejscu, oprócz mojego laptopa na wyspie kuchennej, która oddzielała salon od kuchni i służyła za moją jadalnię.
- Zapraszam – rzekłam i weszłam do mieszkania. Szybko zmieniłam ubrania i umyłam ranę na ręce. Kiedy wyszłam z toalety spytałam gościa:
- Kawy, herbaty?
- Zdam się na twój gust – na tę odpowiedź otworzyłam szafkę nad czajnikiem i wyjęłam sypaną czarną herbatę z kwiatem pomarańczy i wlałam zimnej wody do czajnika. Kiedy czekałam na wrzątek podeszłam do kanapy po drugiej stronie pomieszczenia i wyjrzałam za okno. Było ciemno, lecz w świetle latarni rysowały się dynamiczne krople deszczu.
- Przynajmniej nie padało jak byłyśmy jeszcze na zewnątrz – usłyszałam głos Blaire.
- Hmm, racja – odrzekłam zamyślona i odepchnęłam się od ściany przy szybie. Woda skończyła się gotować, więc szybko zalałam dzbanek i wraz z dwoma kubkami zaniosłam do mojego małego salonu.
- Uwielbiam herbatę. Jest to nieodzowny element mojego życia, dlatego zastanie mojej kuchni bez co najmniej jednej torebki herbaty jest wręcz niemożliwe.
- Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem na co skinęłam głową. Nie była to jakaś istotna informacja, lecz miałam ochotę się nią z kimś podzielić.
Sprawdziłam godzinę, była 22:34.
- Jest dość późno, więc jeżeli mieszkasz daleko, to możesz u mnie przenocować – powiedziałam do dziewczyny.
- Moje mieszkanie jest kilka przecznic dalej, a krótki spacer to dla mnie żaden problem.
Blaire dokończyła swoją herbatę i ruszyła do wyjścia.
- Dziękuję za ratunek – powiedziałam szybko i zanim zamknęła drzwi za sobą podbiegłam z małą karteczką – jakbyś miała jakiś problem, zadzwoń. Oto moja wizytówka.

<Blaire? Sorry, że tak długo >.< >