Lato 2084 r.
Przeciągnąłem się i zerknąłem na zegarek. Była dokładnie 17:34. Zasiedziałem się nad ostatnim zleceniem, jakim było wykonanie łatki do mniej popularnego edytora tekstowego. Przy okazji chciałem poprawić co niego wygląd graficzny, a na to najwyraźniej zeszło więcej czasu, niż bym się tego spodziewał... Zapisałem swój projekt, chcąc dokończyć kolejnego dnia. W końcu mój pracodawca dał mi czas do południa, więc powinienem się wyrobić. Później zabiorę się za szukanie źródła bugów w drobnej gierce RPG, następnie przejdę do robienia kolejnej łatki, tym razem do jakiegoś programu graficznego... Przy tych rozważaniach niespodziewanie zaburczało mi w brzuchu. No tak, ostatnio jadłem rano, i to jedną lub dwie kanapki. Nawet nie pamiętałem z czym były.
Odłożyłem laptop, podłączając go przy okazji do ładowarki, a następnie wstałem z materaca, wytrząsając ścierpnięte nogi. Wystarczyło mi raptem kilka kroków do kolejnej stacji ładującej, tym razem z moją maską. Odłączyłem ją, zerkając przy okazji na wskaźnik pozostałej energii. 82%, powinno bez problemu wystarczyć – pomyślałem i udałem się do łazienki. Tam wisiało lustro, w którym pobieżnie się przejrzałem, po czym związałem włosy w kok. Później szybko się przebrałem w coś czarnego i zmierzyłem do wyjścia.
Na upalnej o tej porze roku klatce schodowej jak zwykle cuchnęło tak, że musiałem wstrzymać oddech i zbiec jak najprędzej po drewnianych schodach. Ten budynek powstał z tego co wiem dobre ponad sto lat temu, stąd jego kruchość i brak działającego ogrzewania. Ponoć są plany wyburzenia... Nie było mi z tego powodu przykro, bo i tak chciałem się jak najszybciej stąd wynieść. Butelki po alkoholu stojące tuż przy wejściu i obsikane ściany były normą... Kiedy tylko wyszedłem na zewnątrz, odetchnąłem z ulgą. Powietrze nadal było cięższe niż poza granicami Mistle City, ale przynajmniej nie musiałem włączać filtra w masce.
Zmierzyłem ku najbliższemu przystankowi tramwajowemu, których było tu pełno. W duchu cieszyłem się niesamowicie, że jest tu tak sprawna komunikacja miejska. Panował w niej tłok, ale przynajmniej można było się dostać w dowolne miejsce bez większego wysiłku. Jeden z przystanków mieścił się zaledwie dziesięć metrów od mojego bloku, a zniszczony, jeszcze sprzed pół wieku tramwaj przybył po raptem dwóch minutach czekania. Nawet nie patrzyłem jaki to, bo każdy robił identyczne rundki po całej okolicy. Jedynie w rejonach centrum i niektórych miejscach w samym mieście były tramwaje magnetyczne, wymagające jedynie osłoniętego toru. Poruszały się znacznie szybciej i nie miały kół... Kilka razy miałem okazję jechać takim cudem i zdecydowanie nie narzekałem. Jednym z większych atutów była ciągła dostępność do bardzo wygodnych miejsc siedzących.
Po pospiesznym wejściu do środka uzmysłowiłem sobie, że tym razem nie załapałem się na miejsca siedzące. O tej porze wiele ludzi wracało do domów po dniu spędzonym w pracy, więc panował już nie tłok, a bardziej ścisk. Większość osób całkowicie ignorowało przybycie nowych pasażerów, jednak zdarzali się i tacy, którzy rzucali gniewne spojrzenia, zupełnie jakbym zrobił coś złego swoją obecnością. Przesunąłem się pod ścianę, by móc się czegoś przytrzymać i przymknąłem oczy, wsłuchując się w piski kół oraz skrzeczenie torów, jednocześnie starając się amortyzować nogami kołysanie. Przeszło mi przez myśl, że zdarzały się już u nas kilkakrotnie sytuacje wykolejenia tramwajów z powodu uszkodzonych torów...
Wysiadłem po zaledwie dziesięciu minutach, podczas których skład tramwaju już się zmienił kilkakrotnie. Trafiłem do północnej części obrzeży miasta, czyli miejsca, gdzie mieściła się moja ulubiona fastfoodownia, mianowicie "Nougat Company". Mieli niedrogie jedzenie, całkiem smaczne, ale nad pochodzeniem niektórych składników chyba wolałem się nie zastanawiać. Zdarzały się dania, które samym swoim wyglądem bądź zapachem wzbudzały pewne wątpliwości. Ogólnie najbardziej lubiłem tamtejsze burgery, nuggetsy, frytki, ciasteczka z orzechami i kawę kokosową... Na samą myśl o tym zrobiłem się jeszcze bardziej głodny. Musiałem dzisiaj zamówić większą porcję niż zwykle.
Przekroczyłem kilka całkiem spokojnych alejek i już byłem nieopodal znajomego, biało-zielonego budynku z brązowym logiem. Z pewnej odległości już widziałem, że tego dnia panował tam ruch podobny do tramwajowego. Westchnąłem cicho, ale nie zwolniłem kroku. Nie chciało mi się szukać innego bistro, gdzie mógłbym coś zjeść. Nabrałem ochoty na hamburgera z boczkiem i podwójnym serem i koniecznie chciałem go dzisiaj zjeść. Nawet choćbym miał czekać pół godziny.
Wszedłem do środka i od razu uderzyły mnie przyjemne aromaty akurat smażonego jedzenia, od których niekoniecznie chciałem się odłączać. Ustawiłem się w jednej z cholernie długich kolejek, wiedząc jednak, że osoba akurat stojąca przy kasie obsługuje całkiem sprawnie. Miała na imię Roxana, nosiła zielone włosy wygolone na irokeza i wyjątkowo butne spojrzenie. Od zawsze fascynowała mnie jej twarz, a raczej ilość piegów. Ja sam żadnych nie miałem.
Z nudów wodziłem wzrokiem po lokalu, tym razem nie chcąc przeglądać internetu, do którego miałem swobodny dostęp przez maskę. Dostrzegłem, że wszystkie stoliki tradycyjnie były zajęte, niektórzy jedli przy parapetach, inni rozsiedli się na dworze, kilku nawet widziałem siedzących na parkingu. Zdecydowanie mieli ruch. Czasem się dziwiłem, dlaczego nie zwiększyli liczby otwartych punktów.
Wtedy moją uwagę przykuła dziewczyna, która zawiesiła na dłuższą chwilę swój wzrok na mojej osobie. Patrzyłem nie obracając całkiem głowy w jej stronę, więc nie była świadoma tego, że również ją obserwuję. Miała krótko ścięte, niby siwe, a niby niebiesko-zielone włosy i delikatnie opaloną cerę. Wyglądała na całkiem zainteresowaną, przez co poczułem się niezręcznie. Tak samo patrzyły na mnie dzieci, które pasjonował mój dla niektórych dziwaczny ubiór. Cóż, można zawsze powiedzieć, że to jakaś moda, a ukrywanie twarzy wynika wyłącznie z chęci bycia na czasie.
Obróciłem głowę bardziej w jej stronę, a wtedy przestała się wpatrywać. Chyba miała nadzieję, że nie zauważyłem... Miałem zamiar udawać, że tak właśnie było. Ona jednak nie odpuściła i wciąż czułem na sobie jej wzrok.
O ile nieznajoma obserwatorka z początku była w równoległej kolejce, na równi ze mną, tak Roxana, zgodnie z moimi oczekiwaniami, uwinęła się szybciej i kiedy ja czekałem już na swoje zamówienie, ona miała przed sobą jakieś pięć osób.
Gdy odbierałem swojego burgera, frytki, ciastka i zimną colę, ona dopiero stała przy kasie. Wtedy również na mnie ukradkiem zerkała, a kiedy odchodziła na bok, by poczekać na swoją porcję, znowu przyglądała się zupełnie się z tym nie kryjąc. Zacząłem się zastanawiać, czy przez szybkość wychodzenia z domu nie zagapiłem się i nie jestem jakoś dziwnie ubrany, co mi się zdarzyło podczas pierwszych tygodni w Mistle City, ale po przejrzeniu się w oknie stwierdziłem, że wyglądam całkiem normalnie.
Wychodząc z Nougat Company podjąłem decyzję o poczekaniu na nią. Nie znała mnie tak czy owak, więc zapytanie o jedną bzdurę nie powinno być większym problemem... – myślałem, zatrzymując się przy jednym z niskich, metalowych płotków służących bardziej za ozdobę niż realną ochronę przed włamaniem. Wyszła już za niespełna minutę, a gdy mnie zobaczyła, zwiesiła głowę i nieznacznie przyspieszyła kroku.
– Hej, mam jedno pytanie – zacząłem, delikatnie chwytając ją za nadgarstek. Gdy przystanęła, jak oparzony zabrałem rękę. Nie chciałem, by uznała mnie za złodzieja lub, co gorsza, za jakiegoś zboczeńca. Patrzyła na mnie z drobną dozą strachu. Potrzebowałem chwili na złożenie w głowie sensownego zdania, po czym zapytałem:
– Dlaczego mnie obserwowałaś?
<Olivia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz