Lato 2084
- Way, masz klienta! - woła szczupła, krótko obcięta blondynka siedząca przy ladzie po uprzednim wyciszeniu swojego mikrofonu, przez który moment temu tłumaczyła hologramowi młodego mężczyzny formalności dotyczące wykonania tatuażu. Słysząc skróconą wersję mojego pseudonimu unoszę głowę znad kolejnego projektu i zwracam ją w jej kierunku. W tej samej chwili przerzuca holograficzną postać z firmowego holo-PC prosto przed moje oczy skryte za starszym, nieco wysłużonym modelem smart-glasses.
- To zaszczyt pana poznać, panie Wayver. Uwielbiam pańskie rysunki. - dzięki mikrosłuchawkom zamontowanym na zausznikach okularów odbieram narządami słuchu podekscytowany głos teoretycznie dochodzący z ust trójwymiarowego obrazu. Zaszczyt, powiadasz? - myślę, niewzruszony.
- Miło mi to słyszeć. Czym mogę służyć? - pytam. Stosowanie profesjonalnego tonu w rozmowach z klientami przychodzi mi coraz łatwiej.
Zaczęliśmy standardową rozmowę na temat miejsca, w którym miałby pojawić się tatuaż, stylu, który najbardziej mu odpowiada, oraz samego wzoru. Dosyć szybko decyduje się na jedną z moich najnowszych opublikowanych prac, czarnego kota z pozbawioną oczu czaszką zamiast głowy. Nie zaskakuje mnie to, w końcu technika dotwork wróciła do łask.
- Dobrze, pozostaje kwestia zaliczki… - zanim wypowiadam ostatnie słowo, obok hologramu pojawia się komunikat o przelewie na konto salonu podpisanego nazwiskiem mężczyzny - i pański adres?
- A, mieszkam na Pomiarowej. To dość długa ulica, wyjdę po pana na przystanek. - uśmiecha się wirtualny obraz.
- Jeśli chce się panu fatygować… w takim razie, do jutra?
- Żegnam, panie Wayver. - sylwetka mężczyzny gaśnie pozostawiając wyłącznie poczucie niepokoju wywołane nieprzyjemnym tonem pożegnania. Dziwny typ.
Dla pewności sprawdzam go w bazie danych. Niewyróżniający się niczym mieszkaniec Mistle City. Niekarany. Brzmi trochę jak oksymoron, zważywszy na to, gdzie żyje. Ale w sumie co mnie to obchodzi? Ważne, że zapłacił. W końcu świat kręci się wokół pieniędzy.
Po tym szybkim przeglądzie wracam do pracy. Pół godziny później stawiam ostatnie kreski na wzorze zaprojektowanym dla stałego klienta, wysyłam mu zdjęcie, nakładam poprawki, o które prosi w wiadomości zwrotnej. Następnie zjadam sałatkę zakupioną w spożywczym poprzedniego dnia, a samą przerwę spędzam w towarzystwie recepcjonistki, której jak zwykle nie zamykają się usta. Drugi tatuator ma wolne, szef wpada tylko na życzenie bardziej wymagających usługobiorców. Kiedyś było nas więcej, ale postęp technologii powoli usuwa ten zawód w cień. Wszystko przez jakiegoś pieprzonego geniusza, który połączył patent drukarki z maszynką do tatuowania. Aktualnie urządzenia są zdolne do odwzorowania na skórze wprowadzonego obrazu z doskonałą precyzją. Żeby utrzymać się na rynku ceny zostały obniżone, a etaty zredukowane. To jednak nie zmieniło faktu, że przychodzą do nas już tylko ci, których nie stać na komputerowy zabieg, i nieliczni stawiający bierny opór technizacji. Właściwie pogodziłem się z myślą, iż sam w końcu dostanę wypowiedzenie. Przynajmniej wróciłbyś do Francji… - odzywa się jakiś głos w głowie. Kręcę nią, by się skupić. I do wieczora krzywdzę dwoje ludzi przy użyciu igły aplikującej tusz.
Kiedy wychodzę z salonu, jest już ciemno. Lub wręcz przeciwnie, chorerne lampy świecą mocniej niż słońce przesłonięte białymi chmurami na szarym niebie. Czasem zastanawiam się, czy ono jeszcze jest niebieskie, tak jak babcia mi o nim opowiadała, czy współczesność pochłonęła także jego kolor. Myślą uaktywniam smart-glasses, czuję lekkie ukłucie na karku, w miejscu, gdzie znajduje się czip zapewniający konfigurację umysłu z urządzeniem. Zwiększ efekt zaciemnienia do 45%. Kiedy komenda zostaje wykonana, zaraz robi mi się lepiej. Po przejściu paruset metrów natrafiam na przystanek tramwajowy. Zanim zdążę usiąść na całkiem schludnej zadaszonej ławce podjeżdża mój środek lokomocji. Wchodzę do nieco zatłoczonego pojazdu. Kolejny delikatnie wyczuwalny ból z tyłu szyi. Przekroczenie progu tramwaju jest równoznaczne z włączeniem algorytmu rozpoznania osoby i automatycznego pobrania z jej konta opłaty za podróż. Permanentna inwigilacja. A przy okazji zdzierstwo. Delikwenci jadący „na gapę” lub figurujący w systemie jako poszukiwani są natychmiast wychwytywani przez współczesny odpowiednik kontrolera biletów. Ci pierwsi muszą wtedy znaleźć w kieszeni odpowiednią sumę, inaczej wysiadają z upomnieniem na najbliższym postoju. Wolę nie wtajemniczać się w to co robią w przypadku tych drugich.
Niecały kwadrans jazdy i wysiadam pod swoim „drapaczu chmur”, jakkolwiek bardziej ironicznie można powiedzieć te słowa. Wygląda co prawda nieco lepiej niż te na obrzeżach, ale mieszkanie tu to wciąż antonim komfortu. Doceniam, że mieszkam pod trójką, gdyż w ten sposób istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, iż spotkam któregoś z sąsiadów. Chyba wolę nie wiedzieć kto tu właściwie mieszka, w czym utwierdzam się wraz z każdym zasłyszanym zza ściany krzykiem. Zamykam za sobą drzwi, przekręcam zamek w drzwiach i zaciskam dodatkowo zamontowaną zasuwę. Zapalam światło, zdejmuję okulary i przejeżdżam dłonią po twarzy, przy okazji się rozprostowując. Przez stałe siedzenie w jednej pozycji nabawię się problemów z kręgosłupem. Ale na razie mogę odpocząć. Jutro mam tylko jeden tatuaż do zrobienia, spędzę trochę czasu nad stronami czekającymi na aktualizację szaty graficznej. Jutro… - powtarzam cicho w myślach. Zdejmuję ubrania i pozwalam sobie na długi, gorący prysznic. Przynajmniej na ciepłą wodę mogę liczyć w tej klitce.
Po umyciu ciała i zmyciu trosk z duszy urządzam kolację w postaci bułki z serem. Później doprowadzam do porządku twarz, myję zęby i kładę się do łóżka zagarniając przy okazji książkę ze stosu w rogu pokoju. Niestety na wyposażeniu pomieszczenia jest tylko miejsce do spania, mała komódka i wysuwana ze ściany deska imitująca biurko, więc większość utworów literackich wala się po podłodze. Swoich przyborów do rysowania nawet nie wypakowuję z niewielkiego kufra.
***
Budzę się przytulony do książki. Najwyraźniej zasnąłem podczas czytania. Miło spać ze świadomością, że twoich uszu nie zaatakuje żaden budzik z samego rana. Gdy zerkam na smart-glasses dostrzegam, iż jest już grubo po dziesiątej. Bez pośpiechu wstaję, ubieram się, ogarniam nieco przed niedoczyszczalnie brudnym przy ramie lustrze i wychodzę z domu na śniadanie oraz kawę czekające w pobliskiej kawiarni Number 1. Po posiłku spaceruję chwilę przeglądając w międzyczasie media społecznościowe. Potem praca aż do popołudnia z przerwami na odpoczynek zmęczonego światłem wzroku. Nawet specjalna nakładka fotochromowa na ekran laptopa i zaciemnione okulary nie pozwalają mi przepracować więcej niż parę godzin. Kończę odrysowywać wzór tatuażu na kalce, gdy przed oczami pojawia się powiadomienie o wizycie u klienta. Jadę do salonu po sprzęt przygotowany dzień wcześniej, pakuję go do średniej wielkości jasnoszarej walizki zaopatrzonej w kółka, idę na tramwaj, który przejeżdża ulicą Pomiarową.
Parę razy, choćby z przypadku odbywałem tę trasę, a jednak za każdym razem obrzeża wschodu napawają mnie nieznacznym strachem. Oczywiście nie daję tego po sobie poznać. Był niekarany, dobrze mu z oczu patrzyło. Uspokój się, paranoiku. - słyszę pogardliwy wewnętrzny głos. Posłusznie go słucham, biorę głęboki oddech i wysiadam na odpowiednim przystanku. A jednak nie widzę mężczyzny przypominającego wczorajszy trójwymiarowy obraz. Ukłucie w okolicach karku. Połączenie przychodzące. Odbierz.
- Najmocniej pana przepraszam, już wychodzę z domu! Może pan pójść w kierunku wieżowca szóstego? Spotkamy się szybciej. - mówi zdyszany. Nieco uspokojony zgadzam się i ruszam w wyznaczone miejsce. Po chwili czuję na sobie czyjś wzrok. Zwalniam. Mam złe przeczucia. Napinam mięśnie, gotów do ucieczki w przeciwną stronę. Niestety nie jestem w stanie wykonać tego manewru. Drogę toruje mi dwóch barczystych facetów w maskach. Cholera.
- No, spotkaliśmy się bardzo szybko, prawda? - słyszę za plecami cyniczny ton gościa z hologramu. Nieźle się wjebałeś. - nie pomaga umysł. Szybko wydaję polecenie: Wyślij sygnał do najbliższego patrolu. Udostępnij obraz i dźwięk. Odchrząkuję, by mój głos pozostał opanowany.
- Czy nie byliśmy przypadkiem umówieni na wizytę domową? - gram na zwłokę. Mam nadzieję, że jednostka policji zareaguje na wezwanie. Obracam się do niego twarzą. Także ma na sobie zakrywającą twarz część stroju.
- Kiedy z tobą skończymy będziesz musiał umówić się na wizytę w szpitalu. - warczy basem jeden z osiłków.
- A jeśli ktoś się o tym dowie, to w kostnicy, jasne? - dodaje drugi, mocno łapiąc mnie za ramię. No tak, na co im pięćdziesiąt dolców zaliczki, skoro mogą mieć sprzęt warty co najmniej parę stów. A jeśli są na tyle inteligentni, żeby wyciąć mi czip spod skóry, razem ze smart-glasses spokojnie dobiją tysiąca. W przypływie emocji uderzam go łokciem w brzuch z całej siły, dzięki czemu wyślizguję się z uścisku. Łapię walizkę i zaczynam uciekać, ale zaraz czuję jak ktoś mnie taranuje i przygniata ciałem do betonowego chodnika. W ruch idą pięści. Kopią mnie po brzuchu, bokach i udach. Zrywają mi okulary. Kolejne uderzenie, tym razem w głowę. Mam mroczki przed oczami. Nie wołam o pomoc, choć w środku proszę, żeby ktoś mi pomógł. Proszę…
< Sybil? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz