sobota, 1 grudnia 2018

Podsumowanie września-listopada 2018

Tym razem podsumowanie pojawiło się z nieco dłuższego przedziału czasu, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. W tabelce z zaliczonymi lub niezaliczonymi opowiadaniami też dokonałam stosownych poprawek, a ponadto zatrzymałam czas do momentu dopóki się nie ogarniemy z zaległą fabułą. ;)
Zmian w tym okresie zbytnio nie było, a zamiast tego liczę na mobilizację naszej ekipy i większą ilość opowiadań! Mam zamiar co nieco popisać niebawem, mam nadzieję, że się przyłączycie. Wówczas dopiero możemy myśleć o nowych ogłoszeniach w sprawie o pracę oraz eventach.
Wszystkie nowe osoby zapraszamy! Nie zniechęcajcie się aktywnością, bo jesteśmy dość kameralnym składem z własnymi obowiązkami i tak to później wygląda. Choć ja jako admin praktycznie zawsze chętnie popiszę i staram się w miarę szybko odpowiadać.
  • Morph: 4500$ - 282$ - 950$ = 3268$ │+1 pkt. umiejętności
  • Tamara: 3600$ - 282$ - 1750$ + 360$ = 1928$│+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności, AWANS!
  • Sybil: 2100$ - 550$ - 950$ = 600$│1 pkt. umiejętności
  • Blaire: 2100$ - 550$ - 950$ = 600$ │+1 pkt. umiejętności
  • Luna: 4000$ - 282$ - 1750$ + 800$ = 2768$ │+1 pkt. umiejętności, +2 pkt. sprawności
  • Wayne: 0$ - 370$ - 1350$ = -1720$ │+1 pkt. umiejętności
  • Neve Walpole: 2100$ - 520$ - 950$ + 210$ = -1720$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności

piątek, 30 listopada 2018

Od Neve „Życie w wielkim mieście" cz.1 (c.d. Chętny)



Wiosna 2085 r.
Trzymałam w dłoniach kubek aromatycznej, ciepłej kawy i wpatrywałam się w żółty transporter Zeusa. Kot pomiaukiwał bardzo zdenerwowany tym, że musi się gnieździć w tej niewielkiej klatce. Sprawdziłam czy okno oraz drzwi naszego przedziału są dobrze zamknięte i podeszłam do kota. Otworzyłam drzwiczki i przypięłam do jego szelek smycz, tak na wszelki wypadek. Wyjęłam go i usadziłam na swoich kolanach. Drugą ręką zamknęłam transporter i położyłam go na podłogę. Zeus chciał zejść z moich kolan, a ja nie miałam nic przeciwko, w końcu siedział w tej klatce przez dwie godziny. Wskoczył na stoliczek i z uwagą przyglądał się wszystkiemu co dzieje się za oknem. Ja natomiast w nostalgii patrzyłam na swojego trzyletniego kocurka kilka minut. Przed nami było jeszcze półtorej godziny morderczej jazdy pociągiem do Mistle City. Przywiązałam smycz do uchwytu w ścianie i wyjęłam z plecaka swój stary, umierający już laptop. Postawiłam go na stoliku i odpaliłam. Czas poszukać jakiś ofert pracy... 
Gdy oznajmiono, że za piętnaście minut dojedziemy na dworzec Mistle City, szybko spakowałam laptop. Wzięłam Zeusa, który stawiał opór i wpakowałam go do klatki. Przymocowałam transporter do większej walizki, a do drugiej, trochę mniejszej - torbę. Plecak wzięłam na plecy i obładowana wyszłam z przedziału. Ludzie patrzyli się na mnie jak na wariatkę. Nie bardzo wiedziałam jak zareagować, więc uśmiechałam się miło. Stanęliśmy gwałtownie, Zeus zasyczał. Powoli ruszyłam w stronę wyjścia z pociągu. Stanęłam na progu zastanawiając się jak bezkolizyjnie znieść te walizki. Odstawiłam jedną i wzięłam drugą ostrożnie na ręce. Zeszłam ze schodków i postawiłam ją na ziemi. Potem wzięłam następną, z klatką Zeusa i uczyniłam z nią to samo. Ludzie denerwowali się na moje powolne działania, a ja starałam się zachować należyty spokój. Chwyciłam za rączki walizek i ruszyłam w stronę wyjścia z dworca. 
- Witaj Mistle City. - mruknęłam pod nosem rozglądając się wokół. Wkroczyłam do środka dworca. Stukot moich obcasów było głośno słychać. Niewiele tu było osób. W końcu ludzie są w pracy w tych godzinach. Stanęłam przy małym kiosku, aby zdobyć małą, darmową mapkę miasta. - Pora zdobyć taksówkę. - powiedziałam do Zeusa i wyszłam z dworca. 
Od dziesięciu minut stałam przy ulicy, nieudolnie próbując zatrzymać jakąś taksówkę. Co by tu rzec. Taksówek było naprawdę mało. Byłam już bardzo zdenerwowana i wkurzona. Nie obeszło się bez cichych wulgaryzmów. Postanowiłam zapalić sobie papierosa. Tak na odstresowanie. Usiadłam na pobliskiej ławce i wyciągnęłam paczkę oraz zapalniczkę. Wyciągnęłam jednego, wsadziłam do ust i odpaliłam. Zaciągając się mocno, nadal machałam do przejeżdżających taksówek. 
- Jak tak dalej pójdzie idziemy na pieszo... - burknęłam, depcząc niedopałek. Nagle jedna zatrzymała się, wysiadł ktoś z niej, a ja w popłochu zaczęłam machać i krzyczeć coś do kierowcy. Ten już miał odjechać, gdy osoba która wysiadała zatrzymała go. Mało się nie wywróciłam podbierając do samochodu.
- Dziękuje! - powiedziałam, szybko pakując do środka swoje bagaże. Spokojna usiadłam na tylnych siedzeniach. 
- To w którą stronę jedziemy? - spytał się kierowca taksówki. Wyjęłam kartkę z kieszeni płaszcza i spojrzałam na nią: 
- Pomidorowa 6! - przeczytałam i uśmiechnęłam się do kierowcy. 
- Pomidorowa? - zdziwił się bardzo i zmarszczył brwi. - Pani to chyba bardzo głodna jest. U nas jest ulica Pomiarowa. - Czerwona, popatrzyłam jeszcze raz na adres. Faktycznie było tam napisane Pomiarowa, a nie Pomidorowa. Mężczyzna dodał niepewnie - Nieciekawą dzielnicę pani wybrała... 
Jechaliśmy w milczeniu. Kot co chwile pomiaukiwał, a ja wpatrzona w okno oddychałam cicho. W radiu leciała jakaś piosenka. Widoki miasta z każdym kilometrem zmieniały się, a ja powoli zaczęłam się zastanawiać do jakiej dzielnicy trafię. Czytałam opis mieszkania, lecz nie bardzo skupiłam się na otoczeniu. Skarciłam się w myślach, gdy zatrzymaliśmy się na dość nieciekawej, brudnej i ogólnie mrocznej ulicy. Podziękowałam zrezygnowana taksówkarzowi i dałam mu należyte pieniądze. Wysiadałam i wzięłam swoje bagaże, rozglądając się przy okazji wokół. Nie było tutaj tak pięknie, jak w centrum miasta.
I oto stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania. W e-mail od właściciela dostałam informacje o tym, że klucze znajdują się pod wycieraczką, ponieważ sam nie może ich mi wręczyć, przez jakieś nagłe sprawy. Schyliłam po nie i chwilę wahałam się czy otworzyć te drzwi. Zeus głośniej zamiauczał, więc nie miałam wyboru. Był bardzo głodny i musiałam go czym prędzej nakarmić. Westchnęłam bardzo ciężko i przekręciłam klucz w zamku. Coś trzasnęło i drzwi się otworzyły. Duchota panująca w środku, a także smród stęchlizny uderzył mnie od razu. Podbiegłam szukać jakichkolwiek okien, aby je otworzyć. Mieszkanie było naprawdę małe, lecz na razie muszę się nim nacieszyć. Wyjęłam kociaka z transportera i zamknęłam za sobą drzwi wejściowe. Wszystkie rzeczy takie jak prześcieradła, koce, sztućce, naczynia i inne takie powinny być za dwa dni... - pomyślałam i wyciągnęłam z walizki miskę oraz karmę dla kota. 
Było dość późno. Po prowizorycznym posprzątaniu mieszkania byłam bardzo wyczerpana. Co jak co, ale to było szczególnie zaniedbane. Zeus płatał się pomiędzy moimi nogami, a ja robiłam porządki. Z okna widziałam teraz piękny zachód słońca. Przystanęłam, aż podpierając się na miotle i wpatrywałam w ten widok. Zaczęłam rozmyślać nad tym, co powiedział mi mój ojciec. „Cokolwiek by się tutaj nie wydarzyło, pamiętaj, że każdego ranna wstajemy razem z tym samym słońcem i codziennie z nim się żegnamy. To jest zupełnie nowy rozdział twojego życia”... Łza poleciała mi po policzku, kiedy gwiazda zaszła już zupełnie. Poszłam do łazienki i przygotowałam się do snu... 

Następnego dnia obudziłam się z kocim zadkiem przy twarzy. Mruknęłam niezbyt zadowolona i spojrzałam na zegarek. Była 5:48, a budzik miałam ustawiony na szóstą. Nie wiele się zastanawiając wstałam, twierdząc, że dwanaście minut i tak mi niewiele da. Poszłam do łazienki aby umyć się oraz ubrać. Gdy wróciłam do pokoju, odpaliłam laptopa, w między czasu malując się. Zerkałam co jakiś czas na ogłoszenie, które widziałam poprzedniego dnia. Dotyczyło ono pracy w sklepie elektronicznym. Nie wiele myśląc postanowiłam wybrać się tam. Wysuszyłam jeszcze włosy oraz ułożyłam je. Ubierając płaszcz, przypomniałam sobie o Zeusie. 
- Głodomorku! - zawołałam go, nasypując mu karmy do miseczki. Kociak powolnym krokiem przyszedł do mnie, a ja postawiłam miskę na ziemi. Zamknęłam wszystkie okna, chwyciłam torebkę i wyszłam z mieszkania. 
Na miejsce dotarłam autobusem. Przejrzałam się jeszcze w oknie sklepu i weszłam uśmiechnięta. 
- Dzień dobry! Ja w sprawie pracy! - powiedziałam do pani, która akurat była najbliżej. Spojrzała na mnie i zaprowadziła gdzieś. 
Rozmowa kwalifikacyjna poszła w miarę dobrze. Obeszło się bez większego stresu. Prace miałam zacząć za dwa dni. A dokładniej za dwa dni mam mieć szkolenie dotyczące tego, co będę tutaj robić. Podziękowałam i wyszłam. Zrobiłam się głodna, co nakłoniło mnie do poszukania jakiejś restauracji. Cały czas myślałam o tym co tutaj mnie czeka. Nie byłam pewna, czy dam sobie radę, w tym świecie. Jednak nie chciałam zbyt szybko się poddawać. 

Siedziałam w restauracji kończąc jeść. Najadłam się tym daniem, choć poleciłam się na radę kelnera. Nie znałam, bowiem owej potrawy, ale nie żałowałam swojej decyzji. Po zapłaceniu, wstałam gwałtownie nie zauważając kelnera. 
- Przepraszam! - powiedziałam do lekko poturbowanego przeze mnie mężczyznę. Ten tylko uśmiechnął się niemrawo i poszedł dalej. Czerwona zabrałam swoją torebkę i wyszłam z restauracji. A w zasadzie zamierzałam. Przy wyjściu rozwiązała mi się sznurówka w moich kozaczkach i nadepnęłam na nią obcasem. Skutkowało to tym, że wylądowałam plackiem na posadzce. Spaliłam się ze wstydu... 

<chętny?>

sobota, 3 listopada 2018

Od Luny "Niefortunny wypadek" cz. 3 (C.D. Blaire)

Lato 2084
– Nic się nie stało – powiedziała nieznajoma, przecierając nos dłonią. Między palcami pojawiła się ciemna, szkarłatna substancja.
– Pani krwawi? – spanikowałam. Jakim cudem? Czy jestem na tyle silna, żeby zderzeniem wywołać taki efekt? No proszę, tyle o sobie nie wiem… - pozwól, że ci to opatrzę, mieszkam niedaleko – w tej chwili zapomniałam o zwrotach grzecznościowych. Mój instynkt kazał mi działać. Chciałam przyjrzeć się bliżej dziewczynie przede mną, lecz nie było to dane.
- Uważaj! – krzyknęła do mnie nieznajoma i mocno odepchnęła. Zatoczyłam się pod wpływem siły dziewczyny i dopiero po chwili poczułam ostry ból na przedramieniu. Wokół podłużnej dziury w bluzie pojawiła się mokra plama, a po mojej dłoni zaczęła małym strumieniem spływać gorąca krew. Nawet nie zauważyłam, kiedy otrzymałam takie obrażenie. Syknęłam na widok rany i odstawiłam siatkę z zakupami na chodnik pod ścianą budynku. Była zimna – poczułam to, gdy oparłam się o nią plecami. Jej chłód powoli przenikał gruby materiał bluzy. Zakryłam dłonią ranę, która powoli się uspakajała i spojrzałam przed siebie. Nożownika już nie było, ale pozostawił po sobie narzędzie zbrodni. Wysoka dziewczyna dyszała. Miała rozciętą wargę i zdartą skórę na knykciach. Co się stało? Nie wiem. To wszystko działo się tak szybko.
- Wszystko w porządku? – podeszła do mnie i patrzyła z niepokojem w oczach.
- Tak, nie jest to jakaś głęboka rana, zahaczył na szczęście o żyłę, a nie tętnicę. Jestem Luna tak w ogóle – wyciągnęłam sprawną, lewą rękę przed siebie.
- Blaire – podała mi dłoń i pomogła wstać – dziwne pierwsze spotkanie.
- Prawda, ale jakie zjawiskowe – lekko się uśmiechnęłam – takich rzeczy się nie zapomina.
- Pomóc ci z zakupami? Lepiej, żebyś jeszcze nie używała tej – wskazała prawe ramię – ręki.
- Och, dziękuję – rzekłam, kiedy Blaire podniosła siatkę – moje mieszkanie jest niedaleko.
W drodze do bloku pod adresem Pomarańczowa 2 nowopoznana koleżanka starała się odciągać moją uwagę od rany. Wiem to, gdyż część pytań wydawała się wymuszona, lecz i tak wolałam tę opcję od ciszy, która panowała przy każdym moim powrocie do domu. Dowiedziałam się, iż Blaire ma dwadzieścia sześć lat i żadnego partnera, a także to, że przybywa z Irlandii. Nie zdążyłam poznać jej powodu zmiany otoczenia, ponieważ stałyśmy już pod moimi drzwiami.
- Możliwe, że zastaniemy bałagan – uprzedziłam solennie – przez te zdarzenia zapomniałam, w jakim stanie zostawiłam mieszkanie.
Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Na szczęście wszystko było na miejscu, oprócz mojego laptopa na wyspie kuchennej, która oddzielała salon od kuchni i służyła za moją jadalnię.
- Zapraszam – rzekłam i weszłam do mieszkania. Szybko zmieniłam ubrania i umyłam ranę na ręce. Kiedy wyszłam z toalety spytałam gościa:
- Kawy, herbaty?
- Zdam się na twój gust – na tę odpowiedź otworzyłam szafkę nad czajnikiem i wyjęłam sypaną czarną herbatę z kwiatem pomarańczy i wlałam zimnej wody do czajnika. Kiedy czekałam na wrzątek podeszłam do kanapy po drugiej stronie pomieszczenia i wyjrzałam za okno. Było ciemno, lecz w świetle latarni rysowały się dynamiczne krople deszczu.
- Przynajmniej nie padało jak byłyśmy jeszcze na zewnątrz – usłyszałam głos Blaire.
- Hmm, racja – odrzekłam zamyślona i odepchnęłam się od ściany przy szybie. Woda skończyła się gotować, więc szybko zalałam dzbanek i wraz z dwoma kubkami zaniosłam do mojego małego salonu.
- Uwielbiam herbatę. Jest to nieodzowny element mojego życia, dlatego zastanie mojej kuchni bez co najmniej jednej torebki herbaty jest wręcz niemożliwe.
- Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem na co skinęłam głową. Nie była to jakaś istotna informacja, lecz miałam ochotę się nią z kimś podzielić.
Sprawdziłam godzinę, była 22:34.
- Jest dość późno, więc jeżeli mieszkasz daleko, to możesz u mnie przenocować – powiedziałam do dziewczyny.
- Moje mieszkanie jest kilka przecznic dalej, a krótki spacer to dla mnie żaden problem.
Blaire dokończyła swoją herbatę i ruszyła do wyjścia.
- Dziękuję za ratunek – powiedziałam szybko i zanim zamknęła drzwi za sobą podbiegłam z małą karteczką – jakbyś miała jakiś problem, zadzwoń. Oto moja wizytówka.

<Blaire? Sorry, że tak długo >.< >

piątek, 21 września 2018

Od Luny "Niezbyt udany dzień" cz. 6 (cd. Tamara)

Jesień 2084 r.
– Wiesz, pasowałabyś mi na kucharkę – nasza rozmowa trwała już dłuższą chwilę.
– Już bez przesady... – mruknęła Tamara i pociągnęła nosem. Wiem co czuła wtedy, bo przechodziłam to samo. Uwielbiałam pracować niezależnie od firmy.
– Mówię serio. Naprawdę ten obiad wyszedł ci nieziemsko.
– Przeceniasz moje możliwości – westchnęła ciężko.
– Chociaż spróbuj – i tak nie miała nic do stracenia. Zamknęła oczy i po chwili milczenia zrezygnowana odpowiedziała:
– Zastanowię się.
Poklepałam dziewczynę po ramieniu i wstałam z kanapy.
- Herbaty? Masz do wyboru zieloną z wiśnią i czerwoną z wanilią.
- Zdaję się na ciebie – westchnęła. Smętnie uśmiechnęłam się pod nosem i wyjęłam drugą opcję. Nie spodziewałam się, że w tym mieście znajdę osobę, z którą wieczorami będę popijała herbatę i rozmawiała o problemach.
- Proszę – postawiłam fioletowy kubek z gwiazdkami na małym stoliku obok kanapy, a swój złapałam lewą dłonią. Przejechałam palcem po błękitnej, falowanej linii namalowanej na szarym naczyniu. W pokoju zapanowała cisza, lecz nie była ona niezręczna. Po prostu każda z nas siedziała zamyślona. Tym razem kanapę zajmowała tylko Tamara, a ja usadowiłam się w starym fotelu. Większość mebli kupowałam na pchlim targu z okazyjnymi cenami. Nie przeszkadzało mi bowiem miano „używane”. Wystarczyło kupić dobry środek czyszczący i voilà, prawie jak nowy.
Z nudów sięgnęłam po pilot i włączyłam telewizor. Skakałam po kanałach, żeby odnaleźć coś innego niż wiadomości – to była ostatnia rzecz, jaką chciałam widzieć. Trafiłam na film romantyczny, który widziałam może trzeci raz, ale nie przeszkadzało mi to. Po prostu chciałam odpocząć od ciągłego stresu, jaki serwowało mi życie. Po jakimś czasie zerknęłam na Tamarę i zdałam sobie sprawę, że zasnęła. Wstałam z fotela i wyjęłam z jej dłoni już pusty kubek. Przykryłam ją kocem i trochę ściszyłam telewizor.
Kiedy pojawiły się napisy końcowe otarłam łzy, które samoistnie pojawiły się na widok melancholijnego zakończenia romansu. Kliknęłam czerwony guzik na białym pilocie i zaniosłam kubki do zmywarki. Po umyciu zębów i ubraniu piżamy wczołgałam się pod kołdrę. Byłam na tyle zmęczona, że zasnęłam od razu.

Obudził mnie dźwięk oznaczający, że otrzymałam wiadomość. Przekręciłam się na drugi bok, mając nadzieję, że powrócę do snu, ale sygnał przyszedł ponownie.
- Co jest? – mruknęłam pod nosem i zrzuciłam kołdrę z twarzy. Niewiele się zastanawiając wzięłam smartglasses i założyłam na nos. Pięć sekund. Tylko tyle wystarczyło, żeby szczęśliwie zeskoczyła z łóżka, wbiegła do salonu i krzyknęła: mam pracę! Przypomniałam sobie wtedy, że mam gościa i ewidentnie tym mogłam zbudzić wszystkich na odległość piętnastu metrów. Na szczęście Tamara już nie spała, a siedziała na blacie kuchennym i sączyła wodę z sokiem malinowym. Na moją wieść odstawiła szklankę.
- Gratuluję!
- Teraz pozostaje znalezienie fuchy dla ciebie, młoda damo – rzekłam szarmancko i wyjęłam laptop na stół. – Może zrobimy to w tej chwili, bo szkoda czasu – uśmiechnęłam się, na co Tamara odpowiedziała mi tym samym.

<Tamara?>

sobota, 15 września 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 5 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
– Właściwie to nie mam określonych godzin pracy. Działam na zasadzie "przyjmij zadanie – wykonaj jak najszybciej" – Mówiąc to, wykonała w powietrzu gest, mający z tego co się orientuję oznaczać cudzysłowie. – Teraz nie mam żadnego.
Już miałam o coś jeszcze dopytać, kiedy Lu z wyraźnym skupieniem na twarzy zmrużyła oczy, jednak nie patrząc na mnie, a gdzieś w przestrzeń. Czekałam w napięciu, by dowiedzieć się, co przykuło jej uwagę, ale ona tylko wstała i zarzuciła przyniesioną przez siebie torbę na ramię.
– Coś się stało...? – zapytałam ostrożnie, kiedy nie wyglądało mi na to, by miała jakkolwiek się usprawiedliwić. Na szczęście w końcu na mnie spojrzała, a na jej twarzy zakwitł uśmiech. Ruszyła w kierunku wyjścia.
– Nie – odparła – Wszystko w porządku. Ja już pójdę, bo przypomniałam sobie, że mam coś do załatwienia.
Ruszyłam w ślad za nią, byleby tylko nie przekroczyła progu drzwi, nim nie ustalimy pewnej dość istotnej rzeczy, o której przypomniało mi się przed momentem.
– Ach, Lu – powiedziałam, chcąc zwrócić jej uwagę. Poskutkowało. Zatrzymała się, patrząc na mnie wyczekująco.
– Tak?
– Widzimy się jutro u mnie na obiedzie? Bądź o 14:00 – poprosiłam.
– Jasne – odparła tylko i już jej nie było. Westchnęłam cicho, opuszczając nieznacznie ramiona. Niektórzy byli tacy zabiegani...
Stałam jeszcze przez moment, wyglądając przez szklane drzwi naszej kwiaciarni. Miałam widok na jeden z licznych marketów. Akurat na parkingu stał wysoki, dobrze zbudowany ciemnoskóry mężczyzna ubrany w czerwony strój roboczy... Często robiłam tam zakupy, więc miałam już kiedyś okazję zerknąć na jego plakietkę. Miał na imię Dylan i naprawdę ładne piwne oczy. Czasem siedział za kasą, a czasem spisywał lub przenosił towar. Teraz musiał na coś czekać... Może na dziewczynę? Kumpla, który go odwiezie do domu?
– Znowu wypatrzyłaś swojego księcia? – zaśmiała się Lena. Zamrugałam szybko oczami i obróciłam w jej kierunku głowę.
– Och, cicho bądź...
– Zaproś go w końcu na randkę... – zaczęła rozbawiona, ale ja jej przerwałam, wykrzykując oburzonym tonem:
– Lena!

Jesień 2084 r.
Piszczenie płyty indukcyjnej, mające dać mi do zrozumienia, że automatycznie się wyłączyła, zostało częściowo zagłuszone przez dzwonek do drzwi. Trzymając w ręce drewnianą łyżkę podbiegłam do wejścia. Zerkając przez wizjer dostrzegłam znajomą twarz Luny, więc upewniona, że była to wizyta jak najbardziej oczekiwana, przekręciłam klucz. Dopiero wtedy dostrzegłam, że trzyma w dłoniach jakieś plastikowe pudło, jednak zerknęłam na nie jedynie przelotnie.
– Cześć... przyszłaś wcześniej – powiedziałam, ale bez złości.
– Wiem, przepraszam. Nie mogłam się doczekać – mówiąc to, dyskretnie wciągnęła powietrze przez nos. Podejrzewałam, że łapała zapach. Uśmiechnęłam się litościwie.
– Obiad zaraz gotowy, możesz mi pomóc nakryć do stołu? – zapytałam.
– Jasne – stwierdziła, kierując się za zapachem do kuchni, gdzie położyła tajemnicze pudełko na stole.
– Przygotowałam ciasto. Dziękuję za gościnę – oznajmiła serdecznie, na co ja skinęłam głową. Odłożyłam je na bok, by nie przeszkadzało przy jedzeniu. Nakazałam jej przygotowanie nakrycia, wskazując gdzie się znajdują poszczególne elementy zastawy. W tym czasie ja przełożyłam ryż do dwóch miseczek i przeniosłam garnek na środek stołu przykrytego żółtym obrusem. Miałam nadzieję, że jej zasmakuje...
– Wygląda pysznie – Oznajmiła, ochoczo zerkając do garnka – Skąd bierzesz przepisy?
– Większość znajduję na blogach kulinarnych – objaśniłam, wskazując dłonią, że może usiąść. Dopiero po zajęciu miejsc zabrałyśmy się za jedzenie. Ku mojej uldze danie przypadło jej do gustu i wielokrotnie je chwaliła. Było mi z tego powodu bardzo miło... Kiedy jadłyśmy jej ciasto, również starałam się powiedzieć jak najwięcej komplementów. Ostatecznie uzgodniłyśmy, że Luna może przynosić deser, choćby miał być kupny. Twierdziła, że ciasto czekoladowe było jedynym wypiekiem, który jej wychodził.
– Masz jakieś zlecenia na dzisiaj? – zapytałam, biorąc kolejny kawałek ciasta.
– Powiadomienia milczą od wczoraj – odparła, nakłuwając na widelczyk ostatni większy okruch deseru i wkładając go do ust.
– Myślę, że ta cisza nie potrwa zbyt długo – oznajmiłam szczerze. Wtedy, zupełnie jak na zawołanie, wzrok Luny znowu się zawiesił. Podejrzewałam, że miała te całe smart glasses i właśnie odczytywała jakąś wiadomość. Już chciałam mówić, że najwyraźniej miałam rację, kiedy dostrzegłam, że jej twarz sinieje, a później w równie wielkim szoku wstała i zdjęła okulary.
– Straciłam pracę. Co teraz? – wyszeptała. Chwilę się wahałam, po czym ostrożnie powiedziałam:
– Informatycy mają dość łatwo na rynku pracy. Są niemal wszędzie potrzebni, nie powinnaś mieć większych problemów ze znalezieniem kolejnej...
– Przepraszam, ale wyszłabym na chwilę na spacer – powiedziała, a później na roztrzęsionych nogach wyszła z mieszkania. Nie pożegnała się, ale miałam wrażenie, że zwyczajnie nie miała do tego głowy. Patrzyłam w kierunku drzwi przez dłuższą chwilę. Martwiło mnie to trochę. Co to była za wiadomość, skoro twierdziła, że jest freelancerem?
***
Wieczorem zapukałam do jej drzwi. Po obiedzie zapomniała zabrać pudełka po cieście... Trochę się bałam, czy mi otworzy, ale ostatecznie się uchyliły. Zwolniła łańcuch i otworzyła je szerzej dopiero kiedy ujrzała moją twarz.
– Ach, to tylko ty... – powiedziała cicho. Na szczęście wyglądała nieco lepiej, niż kilka godzin wcześniej. Musiała nieco ochłonąć.
– Zapomniałaś pudełka – odrzekłam nieco zachrypniętym głosem i podałam jej przedmiot.
– Coś się stało? – zapytała, orientując się, że nie patrzyłam jej w oczy.
– Szczerze mówiąc, to tak... Wygląda na to, że utknęłyśmy w tym samym bagnie. Mnie również wyrzucili. Lubiłam tę kwiaciarnię...
Westchnęła cicho, na nowo przybita.
– Tak mi przykro...
– Do ciebie też pisali od Gunnara, prawda? – zapytałam w końcu.
– Tak... – odrzekła ostrożnie.
– Wygląda na to, że to większa sprawa – oznajmiłam, nareszcie patrząc jej w oczy. Wyglądała na nieco przestraszoną. Zerknęła przez ramię. Akurat miała włączony telewizor w mieszkaniu.
– Od wczoraj mówią o jakichś przemianach prawnych, wielkich kontrolach wszystkich mniejszych firm... Wcześniej nie zawracałam sobie tym głowy, ale teraz widzę, jak duży to problem. Myślałam, że tak tylko gadają – wyjaśniła. Potrząsnęłam głową, już całkiem zdesperowana. Najwidoczniej nie ona jedyna tak stwierdziła. Żaden z moich znajomych też nie wziął sobie tego na poważnie, bo podczas spotkań nigdy o tym nie rozmawialiśmy, choć lubowali się w polityce.
– Nie mam w mieszkaniu telewizora, nie wiedziałam o tym, że coś miało się dziać... – powiedziałam w końcu. Luna wyglądała na jeszcze bardziej przygnębioną.
– Tak mi przykro... – oznajmiła po kilku dłuższych chwilach milczenia. W jej głosie pobrzmiewał szczery żal.
– Co oni sobie w ogóle myślą? – potarłam twarz, nie przejmując się tym, że rozmażę sobie makijaż.
– Może, że zrobią z nas wszystkich korpoludków? – prychnęła Luna – Niedoczekanie. Ja się im tak łatwo nie dam.
– Co przez to rozumiesz? – zapytałam z nową ciekawością, jednak i tak przewyższało mnie zmęczenie. Ostatnie pół godziny przepłakałam. Na szczęście mój tusz do rzęs i kredka była wodoodporna...
– Dokształcam się. Kupiłam książkę. Chcę dostać pracę w Centrum Nauki. Widziałam ogłoszenie. Całkiem nieźle płacą.
– To dobrze, cieszę się. Nie wolno się poddawać – odrzekłam, uśmiechając się blado. Trudno być dla kogoś wsparciem duchowym, samemu nie mając już siły do obecnego stanu rzeczy...
– Jak chcesz, możemy wspólnie poszukać jakiegoś ogłoszenia dla ciebie. Może wejdziesz? – zaproponowała. Pokiwałam głową. Nie miałam nic do stracenia.
Kiedy usiadłam na kanapie i czekałam, aż Luna wróci z kanapkami i herbatą, wpatrywałam się w sufit, zastanawiając się, co dalej robić, do czego właściwie chciałabym zmierzać. Kiedy przybyła, włączyła laptop i razem przeglądałyśmy ogłoszenia. Kiedy mignęła nam oferta z jednej z lepszych restauracji w Mistle City, Luna rzuciła:
– Wiesz, pasowałabyś mi na kucharkę.
– Już bez przesady... – mruknęłam. Wciąż byłam wykończona, a humor mi zupełnie opadł.
– Mówię serio. Naprawdę ten obiad wyszedł ci nieziemsko.
– Przeceniasz moje możliwości – westchnęłam ciężko. Myślami błądziłam po kwiaciarni. Już tęskniłam za Leną i jej codziennymi docinkami w pracy...
– Chociaż spróbuj.
Zamknęłam oczy i po chwili milczenia zrezygnowana odpowiedziałam:
– Zastanowię się.

<Luna?>

sobota, 1 września 2018

Podsumowanie sierpnia 2018

Minął sierpień, minęły wakacje. Jako, że jeszcze wszyscy z nas się uczą, to przewiduję spadek aktywności, jednak mam nadzieję, że nieznaczny.
W minionym miesiącu udało nam się napisać jedynie 2 opowiadania, co zapewne bez problemu pobijemy we wrześniu (mam nadzieję, że jedyną zaangażowaną osobą nie będę ja). Nikt nie odszedł i nikt nie dołączył. A szkoda. W razie, jakbyście znali kogoś, kto by był mógł być zainteresowany członkostwem, to przedstawcie mu, proszę, tę stronę. Może dzięki temu będzie nas więcej. Ponadto pamiętajcie, że im większa aktywność, tym większe szanse na nowe osoby. Możecie też wstawić link do tego bloga na swoich profilach na Howrse. To na pewno pomoże w rozreklamowaniu. :)
Pojawiła się nowa zakładka (jest to bank), nowa praca (tester w Centrum Arnauda) oraz quest (polowanie na lisa).
  • Morph: 3500$ - 282$ - 950$ = 2268$ │+1 pkt. umiejętności, AWANS!
  • Tamara: 2500$ - 282$ - 1750$ = 468$│+1 pkt. umiejętności, AWANS!
  • Sybil: 2100$ - 550$ - 950$ = 600$│1 pkt. umiejętności
  • Blaire: 2100$ - 550$ - 950$ + 210$ = 810$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Luna: 4000$ - 282$ - 1750$ + 400$ = 2368$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Wayne: 0$ - 370$ - 1350$ = -1720$ │+1 pkt. umiejętności

sobota, 11 sierpnia 2018

Od Blaire "Niefortunny wypadek" cz. 2 (C.D. Luna)

Lato 2084
Po spotkaniu z właścicielem bloku i otrzymaniu kluczy do swoich czterech kątów, szybko opuściłam budynek. Dziarskim krokiem ruszyłam w kierunku wschodniej części miasta, kierując się przydrożnymi znakami. Było późne popołudnie, prawie wieczór. Słońce jeszcze nie zachodziło, oświetlało miasto w zapewne niezwykłej panoramie, którą dane mi było obserwować dzisiaj rano, jeszcze w samolocie. Wsunęłam na nos smart glassess i uruchomiłam system EEG przyciskiem po prawej stronie. Wyświetlacz rozbłysł błękitnym światłem i wyblakł, pozostawiając po sobie półprzezroczysty ekran startowy. Przechodząc przez ulicę, posłałam myśl o włączeniu muzyki. Urządzenie zadziałało z sekundowym opóźnieniem, ale już po chwili moje uszy cieszyły się energicznym brzmieniem ulubionych piosenek.
Ich jakość pozostawia wiele do życzenia. W porównaniu z dzisiejszą muzyką są jak mieszkanie w bloku przy apartamencie, nie potrafię jednak wymienić ich na cokolwiek innego.
O gustach się przecież nie dyskutuje.
Droga na ulicę Pomiarową okazała się dużo dłuższą, niż z początku się wydawało. Nawet przy moim i tak dość szybkim kroku, zajęła mi dobrą godzinę. Nieco znudzona monotonnym miejskim krajobrazem, przeglądałam swoją bibliotekę muzyczną, co chwila zerkając na drogę przed sobą. 
Otoczenie zmieniło się, na co zwróciłam uwagę dopiero znajdując się praktycznie na miejscu. Śmieci rozrzucone po chodniku i nieprzyjemny zapach roznoszący się w powietrzu, wzbudziły moją czujność. Posłałam myśl o przełączeniu urządzenia w tryb okularów i rozejrzałam się.
Przeklnęłam pod nosem.
Zawróciłam na pięcie i podbiegłam do jednego z mijanych chwilę wcześniej przystanków drogowych. Wszystko się zgadzało – Pomiarowa znajdowała się praktycznie za zakrętem. 
Usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi tramwaju. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się opuszczający pojazd tłum, stanowczo zbyt duży na tego rodzaju pojazd. Wyjątkowo wysoka kobieta potrąciła mnie ramieniem, jakiś krępy mężczyzna zaklął siarczyście, gdy niemal na mnie nie wpadł. Wycofałam się, nie mając zbyt wielu innych opcji.
Z coraz większym zdumieniem raz po raz zwracałam wzrok to na tablicę, to na swoje otoczenie. Mijający ludzi zaczęli przyglądać mi się to ze zdziwieniem czy zniesmaczeniem, to z pobłażliwością, niektórzy nawet ze zrozumieniem. Nieco speszona, jeszcze raz upewniłam się co do kierunku i nieco wolniejszym krokiem ruszyłam dalej. 
Będąc już niemal przed odpowiednią klatką, gdy kątem oka dostrzegłam ruch o tyle gwałtowny, że mogłam wykluczyć spacerowicza czy wracającego z pracy mieszkańca tej niezbyt przyjaznej okolicy. Zanim zdążyłam się obejrzeć, ktoś popchnął mnie od tyłu, jednocześnie szarpiąc za plecak. Wyrwał mi się okrzyk, instynktownie kopnęłam napastnika w piszczel. Wypuściłam rączkę walizki, złapałam równowagę, jednocześnie unikając upadku. Odwróciłam się, a moim oczom ukazało dwóch mężczyzn, z czego jeden uzbrojony w rewolwer. Nim zdążyłam w ogóle pomyśleć o jakiejkolwiek formie samoobrony, zostałam zdzielona po twarzy. Zatoczyłam się, poczułam jak krew tryska z mojego nosa i spływa po brodzie, a smart glassess spadają na ziemię z cichym trzaskiem. Odskoczyłam i rzuciłam się do ucieczki, z nadzieją, że walizka na chwilę ich zajmie. Szczęście – jeśli w ogóle można mówić o szczęściu w takiej sytuacji – mi dopisało. W biegu pochwyciłam okulary.
Mijając przepełniony kontener na śmieci, potknęłam się. Podparłam się rękoma o chodnik, łapiąc dech. Co to miało być do cholery? Odszukałam wzrokiem stojącą pod jakimś sklepem ławkę. Usiadłam na niej, zdjęłam plecak i przejrzałam jego zawartość, w celu ocenienia swojej sytuacji. Poza kilkoma drobiazgami, jedyne rzeczy, które uznałam za przydatne, to laptop, ostygła już kanapka, zakupiona na lotnisku, butelka wody, ładowarka do smart glassess i wilgotne chusteczki, a także koc, karta bankowa i kurtka. Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Ledwie tu przyjechałam, a już w brutalny sposób odebrano mi wszelkie nadzieję. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Jak mogłam być tak naiwna?
Wyciągnęłam jedną chusteczkę i wytarłam nos. Z ulgą stwierdziłam, że nie jest złamany. Przynajmniej tyle. Ponownie założyłam plecak i ruszyłam z powrotem na ulicę Pomiarową. Upewniłam się, że nikt o wrogich zamiarach nie znajduje się w pobliżu, po czym podeszłam do drzwi klatki. Kątem oka dostrzegłam plastikową torbę, zdecydowanie przepełnioną. Przyjrzałam jej się dokładniej i rozpoznałam charakterystyczne logo. Uśmiechnęłam się ponuro i podniosłam przedmiot. Tak jak przypuszczałam, znajdowały się w nim dwie pary martensów, identyczne z tymi, które miałam wtedy na sobie. Musieli je wyrzucić. 

Stojąc przed drzwiami swojego pierwszego i zapewne nie ostatniego mieszkania w Mistle City, przez moją głowę przelatywało wiele myśli. Pierwsze doświadczenia w nowym miejscu, fałszywe nadzieje, determinacja... Podniosłam wzrok na drzwi i zlustrowałam je sceptycznym spojrzeniem. Wyciągnęłam klucz z kieszeni jeansów i je otworzyłam.
Wielkość mieszkania nie była dla mnie co prawda zaskoczeniem, jednak tylko dodatkowo mnie podłamała. Pomieszczenie było maleńkie, ściany chyba miały być jasnoszare. Jasne panele, imitujące deski, wydzielały nieprzyjemny zapach. Otworzyłam drzwi naprzeciwko. Znajdująca się za nimi, minimalistyczna łazienka była wyposażona w prysznic, toaletę, niewielki kosz na śmieci i okienko na zewnątrz.
Plecak zsunął się z mojego ramienia i z cichym hukiem spadł na podłogę. Powinnam przejąć się możliwością uszkodzenia laptopa, ale tylko oparłam się o ścianę i osunęłam na kafelki. Było późno i miałam jeszcze dużo do zrobienia, zwłaszcza po straceniu większości swoich rzeczy. W takim wypadku powinnam od razu zadzwonić na policję... Czemu tego nie zrobiłam? 
Byłam zmęczona. Po samej podróży w zasadzie miałam do tego prawo, ale nie mogłam sobie jeszcze pozwolić na odpoczynek. Dźwignęłam się na nogi. Zdjęłam smart glassess i położyłam obok plecaka, zwróciłam się w kierunku przeszklonej kabiny. Przez chwilę wpatrywałam się w swoje odbicie, mierzące mnie zrezygnowanym spojrzeniem szarych oczu. Odwróciłam wzrok. Puściłam wodę i przemyłam twarz. Już niedługo...
***
Około dwudziestej pierwszej skierowałam swoje kroki do pobliskiego hipermarketu. W międzyczasie zakupiłam na bazarze i przeniosłam do mieszkanka materac i trochę ubrań, załatwiłam formalności dotyczące mojej nowej pracy i spożyłam skromny posiłek złożony z kanapki i zakupionego na jakimś straganie podejrzanie dobrze wyglądającego jabłka. Poinformowałam także odpowiednie służby, jednak niewiele mogli już zdziałać (nawet pomijając fakt, że przyjechali niemal godzinę po telefonie, a z tego co zdążyłam się zorientować, posterunek nie znajdował się bardzo daleko). Zostałam "pouczona", a sprawę wykreślono z kartoteki. Skandal – powiedziałby mój ojciec dziesięć lat temu. Dzisiaj nawet w mojej Irlandii to już nie ma znaczenia.
Przystanęłam na chwilę, by sprawdzić czy na pewno wzięłam portfel. Usłyszałam brzęk metalu i czyjeś kroki. Podniosłam wzrok i w tej samej chwili ktoś na nie wpadł. Nieco niższa ode mnie dziewczyna o długich, ciemnych włosach cofnęła się o kilka kroków i zamachnęła się rękoma, próbując utrzymać równowagę.
– O nie! – Zwróciła wzrok na torbę, którą chwilę wcześniej upuściła – Oby nie upadła na pomidory.
Schyliła się po przedmiot i chwilę przerzucała jego zawartość. Poczułam jak krew ponownie wypływa z mojego nosa. 
– Przepraszam, zagapiłam się – nastolatka poprawiła na nosie okulary i spojrzała na mnie ze skruchą. Przełącz na tryb okularów – posłałam myśl do smart glassess. 
– Nic się nie stało – spróbowałam dyskretnie wytrzeć nos, nie dało mi to jednak zbyt wiele. Pieprzeni defraudanci.
– Pani krwawi? – głos dziewczyny był niemal zmartwiony.
Moją uwagę przykuł błysk czegoś, co musiało odbić światło jednego z licznych, sklepowych neonów. Spojrzałam przez ramię miłośniczki pomidorów, a moim oczom ukazał się człowiek w ciemnej kominiarce, sięgający po leżący na ziemi nóż. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nastolatka odwróciła głowę. Dłoń w rękawiczce zacisnęła się na rękojeści ostrza. 
To chyba jakiś żart.

<Luna? Wybacz, że nie rozwinęłam tego wątku. I tak wyszło długo, w porównaniu do pierwszej części>

piątek, 3 sierpnia 2018

Od Luny "Niezbyt udany dzień" cz. 4 (cd. Tamara)

Jesień 2084
Mimo następnego dnia, chłodna wizyta klientki dalej mnie zadręczała. Ułamek sekundy, w którym wymieniłyśmy spojrzenia był dla mnie jak omen i rzeczywiście zapoczątkował ciąg niemiłych zdarzeń.
- Dzień do... – klientka nie pozwoliła dokończyć zdania Tamarze.
- Sybil Ellis, zamawiałam goździki na teraz – odparła bardzo stanowczym tonem. Bacznie obserwowałam, jak dziewczyna z różowymi lokami obsłużyła kobietę. Pomimo chłodnej postawy niejakiej Sybil, Lena pozostawała przy swoim uprzejmym uśmiechu. 
- Powiało chłodem – szepnęłam do siebie, tak, że nikt tego nie usłyszał, po czym odwróciłam się w stronę okna. Z tego miejsca mogłam przyjrzeć się wszystkim na ulicy. Nawet nie spostrzegłam, kiedy ponownie zostałyśmy tylko we trzy w kwiaciarni. Z zamysłu wyrwał mnie miękki głos Tamary.
- Nie spieszy ci się do pracy? – zapytała z wahaniem w głosie. 
- Właściwie, to nie mam określonych godzin pracy. Działam na zasadzie „przyjmij zadanie – wykonaj jak najszybciej" – zakreśliłam palcami cudzysłów w powietrzu – teraz nie mam żadnego – dostałam powiadomienie przez smartglasses: „promocja w supermarkecie Rubin kończy się za godzinę". Hmm, warto skorzystać. Wstałam ze stołka i założyłam materiałową torbę na ramię. 
- Coś się stało? – usłyszałam.
- Nie – posłałam uśmiech, - wszystko w porządku. Ja już pójdę, bo przypomniałam sobie, że mam coś do załatwienia.
- Ach, Lu – zatrzymałam się przed wyjściem.
- Tak?
- Widzimy się jutro u mnie na obiedzie? Bądź o 14:00.
- Jasne – otworzyłam drzwi i cicho rzuciłam słowa na pożegnanie. 
Popędziłam w stronę mojej mieszkalnej dzielnicy i po parunastu minutach stałam pod wejściem mojego ulubionego sklepu spożywczego. Był on wyjątkowo zatłoczony, co utrudniało mi przemieszczanie się między stoiskami. Na szybko zrobiłam listę zakupów, abym mogła jak najszybciej opuścić supermarket. 
Najpierw mandarynki i kiwi. 
Podeszłam do działu owoców i warzyw. Pusto. Jedyne, co zostało, to jakaś marna gruszka i paczka winogron. 

Dobra, zadowolę się winogronami – pomyślałam i wzięłam ostatnie opakowanie – następnie z nabiału wzięłabym twaróg. - Podeszłam do lodówki i już chciałam wyjąć produkt z mojej listy, ale tego też tu nie zastałam – to chyba jakieś żarty.

Zdenerwowana odeszłam od lodówki i wybrałam się w stronę półki z płatkami śniadaniowymi. Ze wszystkich smaków zostały te, które najmniej lubiłam. Los sobie ze mną najwyraźniej pogrywał. Ostatecznie wzięłam płatki owsiane i podeszłam do kasy. Zapłaciłam należną sumę i powędrowałam do mieszkania, aby w spokoju spędzić resztę popołudnia. Nie wiedziałam wtedy, jaka wiadomość czeka mnie następnego dnia, który rozpoczynał jesień. 
Wstałam tuż po porannej audycji radiowej, czyli koło 9:15. Chwilę leżąc zapuściłam krople do oczu, po czym założyłam okulary, by sprawdzić, czy czeka na mnie jakaś wiadomość. Kiedy upewniłam się, że nie dostałam żadnego ważnego maila, poszłam pod prysznic. 
Już umyta i ubrana, weszłam do małej kuchni. Byłam umówiona na 14:00 na obiad u mojej sąsiadki Tamary, więc postanowiłam, że nie przyjdę tam z pustymi rękami. Wyjęłam wszystkie potrzebne składniki na ciasto czekoladowe, które było według mnie najprostszym i najlepszym wypiekiem, z jakim miałam do czynienia i wzięłam się do pracy. Gotową masę włożyłam do piekarnika i w oczekiwaniu na upieczenie się ciasta, rozłożyłam się na niewielkiej kanapie i włączyłam telewizor. Młoda blondwłosa dziennikarka prowadziła właśnie wywiad z mężczyzną z włosami w kolorze hebanu w średnim wieku. Siedział na czarnym skórzanym fotelu ze szklanką wody w dłoni. Nawet przez ekran biła od niego pewność siebie. Pasek informacyjny ukazał imię gościa programu: Tavion Gunnar. 
- Ostatnio o nim coraz głośniej – mruknęłam i poprawiłam się na kanapie. Wsłuchałam się w rozmowę między prowadzącą i gościem. Głównym tematem były działalności charytatywne biznesmena, na co przewróciłam oczami - typowe.
Zsunęłam się z kanapy i wyjęłam czekoladowe ciasto z piekarnika - mam nadzieję, że jej posmakuje.
Spojrzałam na zegar na piekarniku: 13:24. Przeszłam do sypialni i stanęłam przed szafą. Nie miałam jakiegoś ogromnego wyboru, gdyż nie wychodziłam zbyt wiele z domu. Przecież mogłam pracować u siebie w mieszkaniu. Założyłam białą, prostą sukienkę i kurtkę dżinsową z naszytymi kwiatami w kolorze malinowym. Przed lustrem rozczesałam włosy i naniosłam na powieki różowy cień. Była za dziesięć czternasta, kiedy założyłam trampki i z ciastem w dłoni ruszyłam do mieszkania Tamary.
Zapukałam do drzwi i po chwili otworzyła mi uśmiechnięta dziewczyna.
- Obiad zaraz gotowy, możesz mi pomóc nakryć do stołu? 
- Jasne - odpowiedziałam. - Przygotowałam ciasto - położyłam wypiek na blacie kuchennym - dziękuję za gościnę. - Położyłam białe talerze, sztućce, szklanki oraz dzbanek z wodą z cytryną, miętą i borówkami na stole. W tym czasie Tamara podała ryż w dwóch miseczkach i spory garnek curry. 
- Wygląda pysznie - powiedziałam podekscytowana. - Skąd bierzesz przepisy?
- Większość znajduję na blogach kulinarnych. 
Po zjedzeniu obiadu poczęstowałyśmy się po kawałku ciasta. 
- Masz jakieś zlecenia na dzisiaj? - zagaiła dziewczyna. 
- Powiadomienia milczą od wczoraj. 
- Myślę, że ta cisza nie potrwa zbyt długo - i miała rację. W tym samym momencie przyszła wiadomość. Sprawdziłam szybko smartglasses. Może jakaś gruba ryba pragnie mnie zatrudnić na dwa, lub trzy zadania...
Otworzyłam wiadomość i wstrzymałam na chwilę oddech.
„...Przez brak bezpośredniej umowy z klientami oraz niejasności w dowodzie osobistym, nie może Pani pobierać opłat za wykonywanie osobistych zadań pojedynczych klientów oraz firm..."

Wstałam od stołu i zdjęłam okulary. Poczułam lekki skurcz w brzuchu.
- Straciłam pracę - powiedziałam cicho - Co teraz? - Chociaż Tamara starała się mnie jakoś pocieszyć, nie byłam w stanie usłyszeć jej słów. - Przepraszam, ale wyszłabym na chwilę na spacer. 
Nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania, więc poszłam w stronę centrum miasta. Dochodziła godzina czwarta i na ulicach wiało pustkami. Nie dziwiło mnie to jakoś bardzo, ponieważ o tej porze, albo ludzie siedzą w biurowcach i wypełniają dokumenty dla szefów, albo bogaci kapitaliści kontrolują pracę swoich podwładnych i zwiększają sumę na swoim koncie z każdą minutą. Odkąd pamiętam, starałam się jak najskuteczniej unikać korporacji i tego całego popapranego systemu. Jednak w momencie otrzymania rzekomej wiadomości miałam przeczucie, że już zostałam wciągnięta w wir koncernów i ogromnych pieniędzy. 
- Cholera! – kopnęłam kapsel leżący na chodniku, który odskoczył i poleciał w stronę automatów z napojami. Podeszłam do nich i kupiłam najtańsze picie – mleko truskawkowe w kartoniku. Popijając zimny napój, weszłam do centrum handlowego. Tuż przy wejściu moim oczom ukazał się wielki hologram z jaskrawym napisem „Witamy w EBONY". Pojechałam ruchomymi schodami i weszłam do księgarni. Podeszłam do jednego z monitorów w sklepie, by przeszukać asortyment. Kiedy znalazłam właściwą książkę, wyświetlił mi się komunikat: proszę podejść do kasy nr 006. Tak też zrobiłam. Zapłaciłam należną kwotę i odebrałam lekturę. Pierwsze co zrobiłam, to otworzyłam ją i zanurzyłam nos między stronami. Zapach nowych książek był dla mnie kojący. Teraz miałam okazję przyjrzeć się dokładnie okładce: tytuł „Tajniki mechatroniki” był w kolorze czerwonym i mieścił się na szarym tle. Tuż pod nim mieściło się nazwisko autora i niedbały rysunek przedstawiający holo-PC. 
Pora się trochę doedukować.

<Tamara?>

środa, 1 sierpnia 2018

Podsumowanie lipca 2018

Oto i mamy pierwsze pełnoprawne podsumowanie miesiąca!
Pojawiło się dokładnie 6 opowiadań, co na naszą liczbę członków jest raczej wynikiem całkiem w porządku, jednak nie zmienia to faktu, że jesteśmy w stanie mierzyć wyżej.
Niestety musieliśmy się pożegnać z właścicielką Olivii, a sama postać stała się NPC gotowym do adopcji. W razie jakby pojawił się jakiś chętny, prosiłabym o kontakt. :)
Ponadto pojawił się pierwszy wpis fabularny. Prosiłabym o wybranie nowej pracy przez pozostałe postacie, które tego jeszcze nie zrobiły (Sybil, Tamara, Blaire, Wayne). Póki co są bezrobotnymi, a jednak jakoś muszą utrzymać swoje mieszkania.
Niebawem przewiduję nowe questy, postaram się również dokończyć opisy miejsc w Mistle City. Kiedy to zrobię tego nie wiem. Mam nadzieję, że do końca miesiąca. Poza tym prosiłabym o większą wyrozumiałość w dniach od 5 do 13 sierpnia, gdyż mam kolejny wyjazd. Nie wiem jak będzie wyglądać sytuacja z odpisywaniem i wstawianiem opowiadań.
Dzisiaj pojawi się zmiana cennika kursów, książek oraz działów umiejętności do odblokowania.
  • Morph: 1500$ - 450$ - 950$ + 150$ = 250$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Tamara: 1500$ - 450$ - 1750$ + 300$ = -400$  │+1 pkt. umiejętności, +2 pkt. sprawności
  • Sybil: 1500$ - 550$ - 950$ + 150$ = 150$│1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Blaire: 1500$ -550$ - 950$ = 0$ │+1 pkt. umiejętności
  • Luna: 1500$ - 450$ - 1750$ + 300$ = -400$ │+1 pkt. umiejętności, +2 pkt. sprawności
  • Wayne: 1500$ - 370$ - 1350$ = -220$ │+1 pkt. umiejętności

środa, 25 lipca 2018

Wpis fabularny #1

Jesień 2084 r.: To wtedy nastąpił niezapomniany czas dla wielu mieszkańców Mistle City. Właściciele wielkich korporacji działających w mieście podjęli decyzję o wielkim przeglądzie legalności podejmowanych zawodów, nawet w firmach pozornie im niepodlegających. Okazało się, że ponad połowa ma podpisane nie całkiem legalne pisma, a przynajmniej niepodlegające bezpośrednio Tamoyoki'emu, Gunnarowi ani Arnaudowi. Osoby te z automatu zostały zwolnione, a jedyne wolne na rynku stanowiska były wyłącznie powiązane zyskami z wyżej wspomnianymi korporacjami. Wszystkie kolejne nieprawidłowości w podejmowanych umowach były od razu wyłapywane, pracodawcy niekiedy nawet aresztowani, a freelancerzy podjęci obserwacją, czy nie wracają do swoich dawnych nawyków. Miało to pozornie sprawić, by przestępczość oraz zachwianie na rynku spowodowane nielegalnymi towarami spadło, jednak była to jedynie oczywista przykrywka mająca przynieść większe zyski gigantom oraz zmiażdżyć małe biznesy...

Tamara Davis została zwolniona przez zmniejszony podatek w umowie.
Sybil Ellis została zwolniona przez niewystarczające wykształcenie w zawodzie.
Blaire Lasair Keane została zwolniona przez rzekomą nielegalność całej fabryki. Została ona w szybkim tempie zamknięta.
Wayne Verner został zwolniony przez pewne niejasności w dokumentach własności studia oraz zleceniach na witryny internetowe. Studio zostało odebrane.
Olivia Mackenzie została zwolniona przez brak pisemnej umowy na podejmowane prace.
Morph został zwolniony przez brak bezpośredniej umowy z klientami oraz brak pobieranego podatku.
Luna została zwolniona przez  brak bezpośredniej umowy z klientami oraz niejasności w dowodzie osobistym.

wtorek, 24 lipca 2018

Od Morpha "Obserwatorka" cz. 2

Lato 2084 r.
– Ja... Tylko zastanawiałam się, jak pan będzie jeść przez maskę – wymamrotała, odwracając głowę zawstydzona. Ramiona mi opadły. Spodziewałem się wiele, ale na pewno nie tego. Dobrze, że nie widziała mojej zagubionej miny. Potrząsnąłem głową.
– Dobrze. W porządku. Jem w domu – odrzekłem, starając się powstrzymać drżenie głosu. Dziewczyna zaś patrzyła na mnie nieco przestraszona. Fakt, byłem od niej znacznie wyższy i mogłem wyglądać dość groźnie... Przyjrzałem się jej twarzy. Wyglądała na młodą. Może licealistka, studentka... Kto wie? Na pewno nie dzieliło nas wcale aż tak lat wiele, by nazywała mnie "pan". 
Dłuższą chwilę zastanawiałem się, co jeszcze powiedzieć. Zrobiło się niezręcznie. Ostatecznie wyciągnąłem do niej prawą dłoń, akurat tę, w której nie trzymałem paczki z jedzeniem.
– Jestem Morph.
Niepewnie ścisnęła moją rękę, ale w jej oczach błysnęło jakieś zrozumienie. Coś mi się zdawało, że był to dobry znak.
– Olivia.
– Ile masz lat? Nie wydajesz się być dużo młodsza ode mnie... A może jesteś nawet starsza? – Zaśmiałem się niepewnie.
– Dwadzieścia – odpowiedziała krótko, teraz przyglądając mi się jedynie z zaciekawieniem.
– O, to jestem tylko trzy lata starszy. Mówmy sobie na "ty", okej?
Skinęła głową, więc kontynuowałem:
– Super. Może wymienimy się numerami, czy coś?
Teraz już wyglądała na zagubioną, odsunęła się o krok, niemal nie wpadając na mężczyznę akurat wychodzącego z knajpy.
– Hej, nie tak prędko... Praktycznie się nie znamy, a ty już prosisz o numer? Właściwie to powinnam już wracać, bo mam sporo nauki – wytłumaczyła się pospiesznie.
– Przepraszam! – powiedziałem szybko – Nie miałem na myśli niczego złego. Po prostu... – zawiesiłem głos. Co miałem jej powiedzieć? Że nie mam przyjaciół, dlatego nie wiem, jak się rozmawia z obcymi, chcąc nawiązać znajomość? W jej oczach już pewnie wyglądałem jak kompletny wariat. Może porywacz, morderca...
– Po prostu co? – położyła dłonie na biodrach.
– Po prostu... nie mam zbyt wielu znajomych. Wybacz. Nie wiedziałem, że tak nie wypada.
Wyrwało się jej ciche "och". Pewnie teraz wzbudziłem w niej współczucie, a przecież wcale tego nie chciałem. Tym razem to ona intensywnie myślała. Nie wiedziałem co powiedzieć.
– W takim razie... Powinniśmy najpierw więcej ze sobą porozmawiać. Dopiero później możesz liczyć na numer.
Ochoczo skinąłem głową, ale chyba znowu zabrało nam tematów. Rzeczywiście było bardzo niezręcznie... Choć podnosiło mnie na duchu to, że zrezygnowała z nauki, byleby tylko móc spędzić ze mną odrobinę czasu. Z drugiej jednak strony poczułem się odrobinę winny. Pewnie jest studentką i siłą rzeczy powinna się uczyć.
– Może chodźmy gdzie indziej...? Stoimy w przejściu... – oznajmiłem w końcu. Dopiero wtedy chyba do niej to dotarło, bo czym prędzej przemieściła się na parking. Obejrzała się, czy idę za nim, a upewniwszy się, że rzeczywiście tak jest, skierowała się ku chodnikowi.
– Często tu bywasz? – zapytała.
– Mieszkam niedaleko... Lubię tu jeść.
– Jak często?
– Zazwyczaj codziennie... – odparłem już nieco ciszej. Powietrze z niej uleciało.
– Wiesz, że to niezdrowe? Jestem studentką medycyny i wiem jak bardzo to niebezpieczne... Chyba nie mieszkasz tu od dawna, bo wciąż jesteś szczupły. Mam rację?
– Czy ja wiem... Jestem tu od dwóch lat... – Kątem oka dostrzegłem jej zdruzgotaną minę.
– Jeszcze chwila i się nad tobą ulituję i zacznę zapraszać na obiady...
– Umiesz gotować?
– Trochę – Odwróciła głowę.
– Więc bardzo chętnie bym cię odwiedzał... O ile pozwolisz mi brać na wynos.
– Aż tak wstydzisz się swojej twarzy? – Ponownie popatrzyła na mnie, tym razem w taki sposób, jakby spróbowała przez szkło dostrzec moje rysy. Na szczęście wiedziałem, że to niemożliwe, więc nieszczególnie się przejąłem. Wzruszyłem ramionami.
– Na to wygląda.
Zastanowiła się, przygryzając zębami skórkę przy paznokciu. Jednocześnie obserwowała przemykające po ulicy tuż obok nas motory, a zaraz potem radiowozy. Trwał pościg policyjny. Syreny wyły. Gapiów w Mistle City raczej bywało niewiele, a szczególnie w tych rejonach miasta. Z miny Olivii wyczytałem, że nie mieszkała tutaj, bo dziwiła się tej całej scenie. Patrzyła z skrupulatnie maskowanym zainteresowaniem.
– Nie mieszkasz tutaj, prawda? – zapytałem.
Pokręciła głową.
– Mieszkam na Północy. Też obrzeża... Dlaczego pytasz? Tutaj coś takiego jest normalne? – Popatrzyła na mnie czujnie.
– Na to wygląda – Ponownie wzruszyłem ramionami. W duchu cieszyłem się, że rozmowa zaczęła się kleić. Olivia wypuściła powietrze.
– No to... Możesz do mnie przychodzić na jedzenie. Tylko musisz mi się dorzucić do kosztów wykonania. Oraz pomagać w razie potrzeby. No i towarzyszyć w trakcie gotowania.
– W porządku. By ustalić, kiedy dokładnie zaczniesz gotować, teraz już potrzebuję twojego numeru – Uśmiechnąłem się pod nosem. Tak, zdecydowanie zaczynało się układać.
– Dobrze, wygrałeś. Mam tylko nadzieję, że nie jesteś włamywaczem.
– Nie, nie, nic z tych rzeczy – Pokręciłem głową – Nie masz o co się martwić.
Wciąż patrzyła na mnie bez przekonania, ale ostatecznie podała mi swój numer, a ja własny. Z tym, że ona musiała dyktować z notatki na SmartWatchu, a ja z pamięci. Zapamiętanie ciągu kilku liczb nie sprawiało mi nigdy kłopotu. Później rozmawialiśmy jeszcze na kilka tematów, póki nie odprowadziłem jej do domu. Okazało się, że mieszkała na ulicy Pomarańczowej. Za pomocą maski wykonałem zdjęcie, by wzrokowo lepiej zapamiętać jej blok mieszkalny i dopiero się pożegnaliśmy. Moje jedzenie było już pewnie zimne, ale nie przejmowałem się tym szczególnie. Głód również mi doskwierał, ale to także było do przeżycia. Grunt, że miałem nową koleżankę.
Stanąłem przy przystanku tramwajowym, czekając aż coś podjedzie. Żaden z przechodniów nie mógł dostrzec mojego uśmiechu.

niedziela, 22 lipca 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 3 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
– Oficjalnie mówią na mnie Luna Nightingale, ale preferuję Lu – stwierdziła, jednocześnie sięgając po kubek z herbatą. Nie oderwała nawet na chwilę wzroku od kodu. Słowik rdzawy, pomyślałam w zadumie. Ciekawe nazwisko.
– Od jak dawna jesteś w tym zawodzie? – zapytałam, nie chcąc dalej drążyć być może niewygodnego dla niej tematu. Wtedy o dziwo opowiedziała całą swoją historię, począwszy od lat dziecięcych. Słuchałam z nieznacznie uniesionymi brwiami. Ręce miałam włożone do kieszeni zwiewnych spodni w paski. Tam przebierałam odrobinę niespokojnie palcami, czego dostrzec nie mogła. Czułam się niezręcznie ze względu na to, że kompletnie obca osoba zdecydowała się opowiedzieć o rzeczach raczej prywatnych... A może to ze mną coś jest nie tak, że uważam to za nienormalne? W końcu mawia się, że w tych czasach nie powinno się ufać nikomu... Choć z drugiej strony tak naprawdę wszyscy mogą wiedzieć o tobie wszystko.
Jej opowieść podsumowałam kiwaniem głowy i nieobecnym wzrokiem.
– Utrzymujecie ze sobą kontakt? – zapytałam po dłuższej chwili namysłu.
– Przesyła mi zdjęcia z najciekawszych miejsc, które odwiedza – Rzuciła nonszalancko, bardziej skupiając się na kończeniu kodu i sprawdzaniu efektu. Kiedy upewniła się, że wszystko gra, obróciła stację Holo-PC tak, by Lena również widziała wyświetlacz. – Gotowe. Teraz powinno działać.
– Wielkie dzięki – odpowiedziała pogodnie Lena. Po raz kolejny z nadmiernego entuzjazmu zatrzęsły się jej różowe sprężynki. Na ten widok zachciało mi się śmiać. Na szczęście udało mi się pohamować.
– Sama to zrobiłaś? – zmieniła temat Lu. Patrzyła w kierunku nieszczęśliwej wiązanki, z którą do niedawna walczyłam. Na wspomnienie jak to wyglądało przed poprawkami Leny odechciało mi się śmiać.
– Tamara zaczęła, ja tylko poprawiałam – objaśniła, zakładając niesforny lok za ucho. Nieco mi ulżyło, że nie podała kompromitujących szczegółów.
– Pięknie to wygląda. Zazdroszczę talentu – stwierdziła, nachylając się do mojej przyjaciółki zupełnie tak, jakby chciała wyjawić jakąś tajemnicę.
– Dziękuję – Odparła, po czym wstała i otrzepała spodnie. Jak zwykle zalegało na nich sporo resztek obciętych z kwiatów. – Skoczę się ogarnąć, bo za piętnaście minut przyjdzie klient po wiązankę.
Podążałam za nią wzrokiem, dopóki zniknęła za zapleczem. Wtedy znowu popatrzyłam na programistkę. O dziwo wyglądała na zainteresowaną pozostałymi kwiatami. Wskazywała palcem na goździki.
– Jak się nazywają te?
– To są goździki. Często wykorzystujemy je w bukietach, gdyż długo pozostają świeże i pięknie się prezentują – Popatrzyłam uważniej kwiaty, próbując doszukać się jakichś przydatnych kompozycji do moich kolejnych wiązanek, a z którymi Lena tak doskonale sobie radziła. – Czyż nie?
- Prawda, prześliczne są – odparła cicho. Teraz popatrzyłam na nią. Oczy jej błyszczały, była zafascynowana tymi kilkoma kwiatami. Zrobiło mi się dziwnie przykro. Brak znajomości goździków przywiódł mi na myśl skojarzenie, że to dziewczę mogło nigdy nie otrzymać takiego prezentu.
Wówczas mój wzrok przykuł samotny kwiatek, zapewne niepotrzebny już. Do niczego nie wpasujemy jednego różowego goździka.
– Poczekaj chwilę – powiedziałam, kierując się do zaplecza. Lena, która akurat nieopodal wciągała spodnie, rzuciła mi nienawistne spojrzenie, ale nawet się nie przyglądałam. Zamiast tego skupiłam się na odnalezieniu szpulki z wstążką w białe groszki, z której rzadko korzystamy. Tak jak myślałam była w starym wiklinowym koszyczku na górnej półce z rzeczami, które nie zmieściły nam się na ladzie w głównej części kwiaciarni. Zgarnęłam jeszcze nożyczki. Obcięłam odpowiednią ilość wstążki, po czym wróciłam. Wzięłam do ręki samotny goździk i obwiązałam jak należy. Przynajmniej kokardki mi wychodziły...
Obróciłam się do Lu z uśmiechem. Wyciągnęłam do niej rękę z kwiatkiem. Wyglądała na zdumioną.
– Proszę, prezent na mój koszt – oznajmiłam.
– Och, dziękuję – Ostrożnie wzięła podarek w dłonie, jakby bała się, że choćby najmniejszy dotyk go zniszczy.
– Myślę, że taki mały akcent spodoba się nie tylko tobie, ale i twojemu współlokatorowi, bądź współlokatorce – stwierdziłam, mając szczerą nadzieję, że przynajmniej nie żyje samotnie.
– Mieszkam sama niestety, ale z kwiatkiem na pewno będzie raźniej – powiedziała neutralnym tonem. Zaraz potem postanowiła powąchać kwiat. Przeszło mi przez myśl, że podobno niegdyś zapach goździków był zdecydowanie inny, a ten, już mocno zmodyfikowany, raczej przypomina aromatem miód...
– To może wpadaj do mnie na obiady? – Zaproponowałam, starając się za długo nie zastanawiać nad tym, jak bardzo współczesna flora różni się od tej pierwotnej, bo było to dla mnie równie przykre, co historia Lu. – Myślę, że przyjemniej będzie jadać w towarzystwie. 
Popatrzyła na mnie z mieszanką zdumienia i niedowierzania. Dopiero po upływie kilku sekund na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Bardzo chętnie – odparła – Gdzie mieszkasz?
Podałam swój adres, przez co wyglądała na jeszcze bardziej zaskoczoną.
– Naprawdę? Mieszkam w tym samym bloku pod numerem dwunastym – Roześmiała się – Kto by się spodziewał...
Nie zdołałam odpowiedzieć, bo akurat zadźwięczał dzwonek oznajmiający, że ktoś wszedł do środka. Była to o dziwo kobieta o krótko ściętych szarych włosach. Sylwetkę miała szczupłą i muskularną za razem, do tego sprawne tempo chodu, mimo zabandażowanego kolana. Ponadto na jej twarzy dostrzegłam kilka sińców, zadrapań... Wyglądała, jakby kilka tygodni temu odbyła dość poważną bójkę. Kiedy wyciągnęła dłoń, będąc już przed ladą, dostrzegłam kolejny bandaż na kostkach. Zdecydowanie bójka.
– Dzień do... – Zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć:
– Sybil Ellis, zamawiałam goździki na teraz – odparła bardzo stanowczym tonem. Obróciłam głowę w kierunku wejścia na zaplecze. Ku mojej uldze akurat pojawiła się Lena. Sprawnie obsłużyła Panią Ellis. W przeciwieństwie do krótkowłosej, uśmiechała się szeroko. Już po niespełna trzech minutach ponownie zostałyśmy tylko we trzy – ja, Lena i Lu. Popatrzyłam na tę ostatnią.
– Nie spieszy ci się do pracy? – zapytałam z wahaniem w głosie. Nie chciałam wyjść na niegrzeczną. W końcu nie przeszkadzała nam szczególnie...

<Luna? Wiem, że wyszło średnio i niewiele wprowadziłam>

piątek, 13 lipca 2018

Od Luny "Niezbyt udany dzień" cz. 2 (cd. Tamara)

Lato 2084
- Lu to twoje imię? Jak masz na nazwisko? – zapytała Tamara.
- Oficjalnie mówią na mnie Luna Nightingale, ale preferuję Lu – przedstawiłam się i chwyciłam kubek gorącej herbaty. Kody przed moimi oczami były niczym układanka, która okazuje się dziecinnie prosta, gdy ułożysz sobie w głowie jeden element. 
- Od jak dawna jesteś w tym zawodzie? – spytała Tamara. 
- Jako dziewięcioletnie dzieci z moją przyjaciółką Novą w każdy weekend wychodziłyśmy z sierocińca na miasto, szukać ciekawych miejsc do zabawy. Nasze małe miasteczko Scarlet Hill nie było jednak ciekawym miejscem do czasu, gdy mało znany inwestor wykupił niewielką ziemię i wybudował Scarnet przytulną kafejkę internetową. Ponieważ dyrektor internatu był największym wrogiem komputerów, nie miałyśmy z nimi wiele do czynienia. Stałyśmy się stałymi klientkami Scarnetu, ja bawiłam się logomocją, a Nova odkrywała fora podróżnicze. Jako szesnastolatki opuściłyśmy sierociniec i wyruszyłyśmy w świat. Moja przyjaciółka podróżuje teraz po świecie, a ja pracuję jako informatyk. 
- Utrzymujecie ze sobą kontakt? – spytała ciemnoskóra dziewczyna. Wyglądała na rzeczywiście zainteresowaną moją historią.
- Przesyła mi zdjęcia z najciekawszych miejsc, które odwiedza – przekręciłam ekran w stronę dziewczyn obok mnie – gotowe. Teraz powinno działać.
- Wielkie dzięki – powiedziała uradowana dziewczyna, na której plakietce było napisane „Jestem Lena”. 
- Sama to zrobiłaś? – wskazałam głową na wiązankę kwiatów, która leżała tuż przy dłoni różowowłosej dziewczyny.
- Tamara zaczęła, ja tylko poprawiłam – odrzekła, poprawiając loki.
- Pięknie to wygląda – założyłam nogę na nogę i nachyliłam do Leny. Otworzyła szerzej swoje niebieskie oczy – zazdroszczę talentu. 
- Dziękuję – odpowiedziała, po czym wstała ze swojego stanowiska i strzepała niewielkie listki ze spodni – skoczę się ogarnąć, bo za piętnaście minut przyjdzie klient po wiązankę. 
- Jak się nazywają te? – wskazałam śnieżnobiałe kwiaty, które przeważały w całej kompozycji.
- To są goździki – wytłumaczyła Tamara – często wykorzystujemy je w bukietach, gdyż długo pozostają świeże i pięknie się prezentują, czyż nie?
- Prawda, prześliczne są.
- Poczekaj chwilę – dziewczyna na chwilę zniknęła za drzwiami małego zaplecza, po czym wróciła z małą różową wstążką. Bacznie obserwowałam jej ruchy, gdy podeszła do jednego z wazonów z pięknie prezentującymi się kwiatami. Wyciągnęła dłoń po jednego goździka w kolorze bladego różu i obwiązała wstążką, tworząc niewielką kokardkę – proszę, prezent na mój koszt – posłała szczery uśmiech.
- Och, dziękuję.
- Myślę, że taki mały akcent spodoba się nie tylko tobie, ale i twojemu współlokatorowi, bądź współlokatorce.
- Mieszkam sama niestety, ale z kwiatkiem na pewno będzie raźniej – przysunęłam kwiat bliżej twarzy, by móc zaciągnąć się jego zapachem.
- To może wpadaj do mnie na obiady? Myślę, że przyjemniej będzie jadać w towarzystwie. 
Podniosłam wzrok na dziewczynę przede mną. Ostatnia moja bardziej zaawansowana interakcja z innym człowiekiem miała miejsce kilka lat temu z Novą. Obrałam życie raczej spokojne w cieniu i w samotności, ale nie miałam nigdy oporów do zmiany jego trybu.
- Bardzo chętnie – odrzekłam szczęśliwie. – Gdzie mieszkasz?
- Pomarańczowa 2, mieszkanie nr 34.
- Naprawdę? Mieszkam w tym samym bloku pod numerem 12 – zaśmiałam się. – Kto by się spodziewał…
Naszą rozmowę przerwał dzwonek drzwi kwiaciarni. Prawdopodobnie przyszedł klient po tę śliczną wiązankę białych goździków.

(Tamara?)

wtorek, 3 lipca 2018

Od Tamary "Niezbyt udany dzień" cz. 1 (cd. Luna)

Lato 2084 r.
Miałam zrobić wiązankę z goździków. Niby nic trudnego, ale tego dnia nie mogłam się kompletnie na niczym skupić. Klient był umówiony na godzinę 16:00, a mnie zostało dobre pół godziny, ale i tak nadal nie miałam nawet zamysłu. Kilka razy już je wiązałam, ale zawsze przecinałam sznureczek, nie mogąc się zdecydować, co dalej.
– Lena, mogłabyś się tym zająć? – zapytałam siedzącej akurat przed holo-PC z kubkiem kawy w ręce koleżanki. Obróciła ku mnie głowę tak gwałtownie, że jej lokowane, pudroworóżowe włosy się zatrzęsły. Spojrzała na tę masakrę, jaką stworzyłam i skinęła głową. – Pewnie.
Wstałam, a ona zajęła moje miejsce na krzesełku. Postanowiłam również dokonać zamiany. Obróciłam się na krześle i popatrzyłam na otwartą stronę. Była bladozielona, z motywem liści w tle. Elementy, na których mieścił się tekst były białe... No właśnie, gorzej było z tekstem. Kompletnie się rozsypał.
– Mieliśmy mieć zmieniany szablon strony, ale tekst się rozsypał, a grafik zameldował, że jest w szpitalu i nie da rady się tym zająć. Zgłosiła się jakaś informatyczka, bo podobno opanowanie tego nie jest takie trudne i błąd tkwi w kodzie strony... – objaśniła, sprawnie układając kwiaty.
– Nie wyjdzie nieco drożej?
– Nie, chce jakieś grosze za robotę. Czekałam na odpowiedź od niej, ale póki co milczy.
Pokiwałam głową, lekko kręcąc się na krześle. W kolejnej karcie rzeczywiście otwarta była poczta. Kliknęłam tam za pomocą palca. Jak się okazało, skrzynka nadal pozostawała pusta. Westchnęłam i dalej wpatrywałam się w ekran.
– Nie ma nic więcej do zrobienia? Mogę pozamiatać. Raczej nie zanosi się aby szybko odpowiedziała –  stwierdziłam po kilku kolejnych minutach czekania. Lena akurat skończyła bukiet i wstawiła go do wazonu. Wtedy zobaczyłam kątem oka jakiś ruch. Przyszła nowa wiadomość. Natychmiast tam kliknęłam i zaczęłam czytać na głos:
Dzień dobry. Chciałabym wpaść dzisiaj, najlepiej za kilka minut. Jestem w pobliżu. Mają Panie chwilkę, by oddać mi PC? Pozdrawiam, Lu. – Przerwałam, marszcząc brwi. – A to nie czasem wystarczy im coś przesłać? Muszą przychodzić?
– Tak, wystarczy przesłać, ale nie mam pojęcia jak to zrobić, a ona nie umiała mi objaśnić. Przyjdzie i po prostu z naszego PC sprawdzi błędy w kodzie.
– Ach, rozumiem... – odparłam, włączając klawiaturę. Odpisałam twierdząco na podaną propozycję.
– Nigdy nie miałam do czynienia z informatykiem – stwierdziła po chwili zadumy Lena.
– Poważnie? – zdziwiłam się – Przecież jest ich mnóstwo...
– Niemal wszyscy moi znajomi to jacyś malarze, muzycy... – Mówiąc to, układała z nudów kolejny bukiet, prawdopodobnie na wystawę. Czasem zazdrościłam jej nieprzeciętnej wręcz zdolności kompozycji kwiatowych. Moje podobno były całkiem w porządku, ale zdecydowanie wymiękałam przy niej. Na szczęście nie byłam zazdrosna. Lubiłam ją chyba od samego początku.
Wtedy automatycznie rozsuwane drzwi naszej kwiaciarni otworzyły się przed nie za wysoką dziewczyną o śniadej cerze. Miała rozwiane brązowe włosy, bluzkę w jakieś fikuśne wzory i dżinsowe spodnie na szelkach. Buty posiadały grube podeszwy, co dodawało jej kilka centymetrów.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – poderwała się z miejsca Lena.
– Ja w sprawie tej strony – Mówiąc to, wskazała na nasze holo-PC i odrobinę nieśmiało się uśmiechnęła.
– Tak, tak, oczywiście – Było widać, jak przejęta jest Lena. Rzeczywiście, teraz przypomniałam sobie, że pochodziła spoza miasta, gdzie technika nie była tak powszechna.
Wstałam z krzesła i zrobiłam miejsce Lu. Dość swobodnym krokiem podeszła, usiadła i zaczęła przeglądać dane o stronie.
– Przynieść kawę lub herbatę? – zapytałam, pobieżnie obserwując co robi.
– Tak, poproszę. Może być herbata – Uśmiechnęła się pod nosem. Chyba było jej miło.
– Owocowa?
Pokiwała głową, więc poszłam do skromnej kuchni na zapleczu. Służyła głównie do podgrzewania przyniesionych do pracy potraw i robienia czegoś do picia. Była jeszcze lodówka, ale niewielka. Mogłyśmy tam zawsze zostawić jakiś serek czy jogurt, mając pewność, że się nie zepsuje. Generalnie ten mały aneks nie był niczym szczególnie imponującym.
Gdy wróciłam z kubkiem pełnym parującej herbaty, ustawiłam go obok Lu i ponownie przyjrzałam się temu, co robi. Pisała jakiś kod, który nic kompletnie mi nie mówił. Milczałam, bo nie chciałam jej przeszkadzać.
– Ładna ta kwiaciarnia – powiedziała w końcu – Taka... spokojna. Miła odmiana.
– Takie było zamierzenie. Należy do naszej koleżanki, Kimiko. To ona projektowała wystrój – objaśniła Lena. Ona również dyskretnie spoglądała na pracę informatyczki.
– Możecie jej przekazać, że świetnie sobie radzi – odparła Lu, dalej edytując kod.
Wyglądało na to, że ma podzielną uwagę, a rozmowa w trakcie pracy ani trochę jej nie przeszkadza. Był to dla mnie znak, aby być może dalej próbować zagajać.
– Lu to twoje imię? Jak masz na nazwisko? – zainteresowałam się. Uznałam, że skoro jesteśmy jej pracodawcami, tak podstawowe informacje powinny być nam znane. Gorzej, jakby okazało się, że jest poszukiwana. Chyba wolałabym to wiedzieć wcześniej.

<Luna?>

Od Sybil "Uroki pracy" cz. 2 (cd. Wayne)

Lato 2084 r.
Niemal pod wieczór, dokładnie o porze, gdy było co prawda nadal jasno, lecz odrobinę chłodniej, postanowiłam wyjść pobiegać. Skończyłam pracę, mogłam się nareszcie zająć sobą. Obiad zjadłam już wcześniej na stołówce przy siłowni, więc nie byłam głodna. Wróciłam do mieszkania na zaledwie chwilę, byleby móc przebrać się w wygodniejsze spodnie do biegania, odpowiednie do tego buty i zgarnąć jakąś butelkę z wodą, którą poprzedniego dnia umieściłam w maleńkiej lodówce pod ścianą.
Po schodach prawie zbiegłam, traktując to jako swego rodzaju rozgrzewkę. Po drodze jeszcze kilka razy się rozciągnęłam, a kiedy stanęłam już na zewnątrz, byłam już gotowa do biegu. Tym razem wyszłam bez słuchawek, nie były mi one szczególnie potrzebne. Dzisiejszego wieczora miałam chęć wsłuchania się w miasto. Choćby po to, by zorientować się, czy nikt nie szykuje napaści na pozornie bezbronnie wyglądającą biegaczkę.
Było jak zwykle hałaśliwie, a im się dalej zapuszczałam, tym więcej neonów kuło mnie w oczy. Z środka lokali sypała rytmiczna muzyka, tak modna w ostatnim czasie, a liczne pijackie śmiechy i rozmowy z pubów już nikogo nie dziwiły. Mijało mnie kilka skuterów, motorów i całe mnóstwo tramwajów. Widziałam kilku znajomych z widzenia bezdomnych, którzy czaili się w ciemniejszych zaułkach, wypatrując, czy nie zostaną zaraz pobici dla, załóżmy, rozrywki. Już zdarzało mi się wdawać w bójki z takiej przyczyny, choć ja akurat stawałam w obronie niewinnych. Może tym razem po raz kolejny cicho tego wypatrywałam. Czułam silną chęć wykorzystania pięści dzisiejszego wieczora. Jak się nie uda, przynajmniej pójdę się wyżyć w klubie bokserskim. Niektórzy moi znajomi naśmiewali się, że mam w sobie więcej testosteronu niż niejeden mężczyzna.
Skręciłam w kolejną alejkę, gdy do moich uszy doszła jakaś szarpanina. Gwałtownie się zatrzymałam i ostrożnie wyjrzałam za róg. W moim kierunku biegł facet, mógł być mniej więcej w moim wieku. Miał jasne włosy i wyjątkowo fikuśny kolorystycznie ubiór... Więcej szczegółów nie dostrzegłam, bo jeden z dość umięśnionych mężczyzn cisnął nim na ziemię i zaczął uderzać pięściami. Drugi natychmiast zabrał się za kopanie, trzeci zaś wyjątkowo zadowolony obserwował. Ogarnęła mnie wściekłość. Walka była nierówna i w dodatku ten zaatakowany facet był znacznie szczuplejszy od napastników.
Dzieliło mnie od nich zaledwie kilka metrów, nie zauważyli mnie. To był dobry moment. Rzuciłam się do ataku. Z zamachu kopnęłam w twarz tego, który wskoczył na nieznajomego. Natychmiast się odchylił, łapiąc za zbolałe miejsce. Drugiemu zaś jednocześnie wymierzyłam cios łokciem, odsunął się. Kolejne było natarcie na niego, udało mi się go trafić z pięści. Przybrałam doskonale już sobie znaną pozycję bokserską.
– No, bij się jak facet – syknęłam. Zerknął na ułamek sekundy na jasnowłosego, ale zaraz potem podjął decyzję o próbie oddania mi. Udawało mi się odparowywać jego ciosy, a przynajmniej większość. Było widać, że nie szkolił się w żadnych sztukach walki. Ruchy były strasznie chaotyczne.
Tymczasem ich przywódca straszliwie się zdenerwował, postanowił się na mnie rzucić. Niestety udało mu się to, chwycił mnie za ręce i uniósł. Był strasznie wysoki. Wierzgnęłam nogami, szczęśliwie wymierzając w tego, z którym przed chwilą odbyłam parodię walki bokserskiej. Upadł na ziemię. Mogłam mu coś złamać...
– Ty mała dziwko... wynoś się stąd, bo to się źle skończy – warknął mi do ucha ich szef.
Zauważyłam, że jeden z dryblasów wstał z ziemi, co wykorzystał jasnowłosy. Przekręcił się na brzuch, gotów do wstania. Wzięłam kolejny zamach nogą, udało mi się wycelować w krocze napastnika. Wrzasnął i upuścił mnie na ziemię. Natychmiast złapałam równowagę i uderzyłam z lewego sierpowego drugiego dryblasa. Ten wyglądał na stabilniejszego od poprzedniego. Odsunęłam się o kilka kroków, gotowa do zadania kolejnego ciosu lub odparowania. Zamachnął się, ale nie trafił. Za to mnie udało się kilka razy uderzyć go z pięści w okolicach piersi i pleców. Obróciłam się by być za nim i kopnęłam. Nie można przebierać w środkach. Dla takich nie można mieć litości.
Zauważyłam, ze jasnowłosy wdał się w bójkę z najwyższym. I dobrze, mają w końcu mniej więcej wyrównane szanse... Zamyśliłam się chyba o ułamek sekundy za długo, bo dostałam w twarz. Czułam, że zaraz pocieknie mi krew z nosa. Warknęłam cicho i znowu natarłam na dryblasa, kątem oka sprawdzając, czy ten drugi się nie podnosił. Za jego głową pojawiła się kałuża krwi. Cholera, mam nadzieję, że go nie zabiłam.
Pociął mi nogę, na szczęście tylko jedną, z drugą mu się nie udało. Trochę się przesunęłam, ale poza tym udało mi się złapać równowagę. Uderzyłam znowu, tym razem w szczękę. Coś gruchnęło. Chyba mu ją złamałam. Wycofałam się, jednocześnie odwracając się do tego, z którym walczył nieznajomy. Szło mu średnio, ale generalnie dawał radę. Akurat się odwrócili, więc kiedy ich szef zauważył, że jego obstawa w połowie jest nieprzytomna, a w połowie porządnie poturbowana, syknął. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by jasnowłosy wymierzył mu kolejny cios w nogę. Aż się skulił.
Po raz kolejny uderzyłam mojego przeciwnika, który już zdołał jako tako się opanować, gdy usłyszałam ryk syren policyjnych. Akurat udało mi się rzucić napastnika na chodnik, ale nie uderzył się o nic. Upadł na czworaka i chwycił moją nogę, bym nie mogła się odsunąć.
– Nie ruszać się! Ręce do góry! – krzyknął jeden z policjantów. Stałam do niego tyłem, więc domyśliłam się, że w nas celował i zapewne było ich więcej. Grzecznie uniosłam ręce. Ten, który trzymał mnie za nogę zrobił to samo. Bijatyka jasnowłosego z szefem również ustała.
Zakuli nas wszystkich w kajdanki i wsadzili do radiowozów. Nie byłam zbyt zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń, ale przynajmniej usiadłam obok pokrzywdzonego, a nie przy tych bandytach. Ledwo dychał, widziałam, że na jego twarzy już wykwitło kilka sińców. Sama pewnie nie wyglądałam lepiej, ale miałam ochotę przekląć na ten dość nieszczęsny widok.
– Żyjesz, stary? – zapytałam. Pokiwał głową, łapiąc nadal z trudem oddech.
Zastanawiało mnie, czy to on zadzwonił po pomoc. W końcu mieli jakieś smart glasses, zapewne kradzione. Może należały do niego...
Nie zdołałam nawet zapytać go o cokolwiek, bo zaczęło się odpytywanie. Starałam się odpowiadać, jednak i tak większość była skierowana do jasnowłosego. Wyglądało na to, że to właśnie on zawiadomił służby. Okazało się, że rzeczywiście chcieli go okraść i był tatuażystą...
Zaraz przyjechała również karetka. Rozkuli go i wyprowadzili. Tego, który leżał na chodniku również oglądali. Poczułam, że narastają we mnie nerwy. Reanimowali go. Nie chciałam go przecież zabić. W duchu błagałam o to, by się ocknął.
– Ty go tak urządziłaś? – zapytał starszy z policjantów, przeglądając swoje notatki.
– Tak... niestety. Nie chciałam. Nie aż tak – powiedziałam, przygryzając złamany w trakcie bójki paznokieć. Pociekło z niego nieco krwi.
Policjant tylko westchnął i również wyjrzał przez okno radiowozu. Nie działo się jednak nic szczególnie emocjonującego. Próbowali go ratować już którąś minutę. Zauważyłam, ze z drugiego, większego tym razem radiowozu wyprowadzają jeszcze tego, któremu mogłam złamać szczękę.
Wtedy z ulgą dostrzegłam, że ten, którego powaliłam, odzyskuje przytomność. Uf, nie będę miała go na sumieniu...
– Czyli zostajesz uniewinniona – wymamrotał policjant, znowu coś notując. Dalej przyglądałam się akcji ratunkowej.
Kolejna na kontrolę poszłam ja. Wyglądało na to, że przywódcy tej szajki oberwało się najmniej. Miałam być może złamany nos, nawet zapomniałam o tym, że ciekła mi z niego krew. Zbyt wiele emocji na raz przyczyniło się do tego, że ból poczułam dopiero teraz. Do tego poobijane okolice piersi, brzucha, nogi... Powinnam się udać w najbliższym czasie na kontrolę w szpitalu, jednak nie wyglądało to na nic bardzo poważnego. Ponadto zalecili mi kontrolę u dentysty, bo ukruszył mi się fragment zęba.
Jasnowłosy nadal siedział, czy raczej leżał w środku. Tego ze złamaną szczęką już wyprowadzili. Mnie mieli zaraz stąd wyciągnąć, ale zostałam na chwilkę sam na sam z nieznajomym. Patrzył pustym spojrzeniem w sufit ambulansu. Dopiero przyjrzałam się lepiej jego licznym tatuażom. Aż dziwne, że wcześniej nie wpadłam na to, czym może się zajmować.
– Jak ci na imię? – zapytałam w końcu.
– Wayne – odrzekł cicho.
– A ja jestem Sybil. Mam nadzieję, że mnie nie zamkną... W razie czego staniesz w mojej obronie? – pytałam, siląc się na to, by nie brzmieć podejrzanie. W końcu nie miałam do niego żadnego wyrzutu, bo z własnej woli się zaangażowałam w to gówno.

<Wayne?>

Od Luny "Niefortunny wypadek" cz. 1 (cd. chętny)

Lato 2084 r.
Jak co dzień, ten wieczór spędzałam przed laptopem, wykonując zlecenie od mało ważnego klienta. Kolejna strona dla firmy, której nazwy nie zapamiętam. Mojej pracy towarzyszyła muzyka lecąca z radia. 
„… mamy okazję puścić najnowszy kawałek zespołu Black Sun zatytułowany „Smoke”…” 
Sięgnęłam po puszkę mrożonej herbaty i wzięłam dużego łyka orzeźwiającego napoju. Chłodna ciecz pozostawiła po sobie kwaśny smak z domieszką słodyczy. Poprawiłam się na fotelu, zrzucając przy tym granatowy koc z kolan. Zegar w rogu monitora wskazywał godzinę 21:04. Zamknęłam urządzenie i wstałam z fotela. Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę.
Czy jest coś na śniadanie? jedyne co znalazłam to dwie puszki z oranżadą, torebkę z sałatą, masło i jeden jogurt owocowy czas na zakupy. Zamknęłam lodówkę i podeszłam do mojego stanowiska pracy – niewielkiego, drewnianego biurka w rogu mojej sypialni. Podniosłam okulary zerówki z blatu i założyłam na nos. Bardzo rzadko rozstawałam się z moimi smartglasses. Jeszcze przed wyjściem zajrzałam do szafy, żeby wziąć ze sobą jakąś grubą bluzę. Wieczorami to miasto staje się nieprzyjemnie zimne. Portfel schowałam do kieszeni i włożyłam czarne trampki. Wychodząc zgasiłam światło w salonie i zamknęłam na klucz mieszkanie. Przeciąg na klatce schodowej przywiał woń metalu i rdzy, temu miejscu przydałaby się renowacja, ale komu przy zdrowych zmysłach chciałoby się angażować w to miejsce jakiekolwiek fundusze? To tylko stara, przytulna rudera, która przetrwała próbę czasu.
W drodze do miejscowego supermarketu minęłam radiowóz, w którym siedział jeden policjant koło czterdziestki, rozmawiający przez telefon. Miał uchylone okno, więc bez problemu mogłam usłyszeć fragment rozmowy.
- Nie, nie dam rady, dostałem zlecenie patrolu północnych obrzeży… zostaw porcję, to odgrzeję w mikrofali… dobrze… a Marie już śpi?... ucałuj ją ode mnie.
Ach, życie… Zdaje mi się, że w tych czasach tak mało ludzi jest szczęśliwych. Czy zawsze tak było?
Pod sklepem stały dwie ekspedientki i przy rozmowie paliły papierosy. Dym unosił się w wokół nich i był co raz bliżej mnie. Wchodząc w tę niewielkich rozmiarów chmurę wstrzymałam oddech i przeszłam przez automatyczne drzwi sklepu. 
Szybko wybrałam kilka produktów, która uznałam za przydatne i stanęłam przy kasie. Kiedy pracownica podliczała ceny, rzuciłam okiem na sklep. Dostrzegłam tego samego policjanta z radiowozu. Najpierw wybrał przegląd sportowy ze stoiska z prasą przy wejściu, po czym podszedł do lodówki z energetykami…
- Zapakować w torbę? – usłyszałam obojętny głos kobiety.
- Tak, proszę – szybko zapłaciłam, chwyciłam zakupy i wyszłam na zewnątrz. 
Na dworze było jeszcze zimniej niż wcześniej, a pod budynkiem nie było już nikogo. Radiowóz też stał pusty. Oprócz odległych dźwięków samochodów, panowała tu cisza. W tej chwili, jedyne o czym myślałam, to żeby jak najszybciej dostać się do mieszkania. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk, jakby spadł na chodnik kawałek metalu, na co podskoczyłam i poczułam gęsią skórkę pod bluzą. Na ułamek sekundy odwróciłam się, by upewnić się, czy nikogo za mną nie ma. Pusto. Nim odwróciłam twarz wpadłam na ciemną sylwetkę. Najwyraźniej nie zauważyliśmy się nawzajem idąc zza rogu. 
- O nie! – zorientowałam się, że torba z zakupami wylądowała na chodniku – oby nie upadła na pomidory.
Kiedy podniosłam torbę odwróciłam się do osoby, z którą się zderzyłam. Obcy był ode mnie wyższy i wyglądał jakby nie przejął tym niefortunnym wypadkiem.
- Przepraszam, zagapiłam się – powiedziałam i poprawiłam okulary na nosie.

(do ktosia)

niedziela, 1 lipca 2018

Podsumowanie czerwca 2018

Przez te pierwsze kilka dni stwierdziłam, że nie będziecie mieć jeszcze żadnych opłat za mieszkanie czy jedzenie. Cieszcie się póki co samymi zarobkami.


  • Morph: 500$ + 150$ = 650$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności
  • Tamara: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Sybil: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Olivia: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Blaire: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Luna: 500$ │+1 pkt. umiejętności
  • Wayne: 500$ + 150$ = 650$ │+1 pkt. umiejętności, +1 pkt. sprawności

sobota, 30 czerwca 2018

Od w@yvera "Uroki pracy" cz. 1 (cd. Sybil)

Lato 2084
- Way, masz klienta! - woła szczupła, krótko obcięta blondynka siedząca przy ladzie po uprzednim wyciszeniu swojego mikrofonu, przez który moment temu tłumaczyła hologramowi młodego mężczyzny formalności dotyczące wykonania tatuażu. Słysząc skróconą wersję mojego pseudonimu unoszę głowę znad kolejnego projektu i zwracam ją w jej kierunku. W tej samej chwili przerzuca holograficzną postać z firmowego holo-PC prosto przed moje oczy skryte za starszym, nieco wysłużonym modelem smart-glasses. 
- To zaszczyt pana poznać, panie Wayver. Uwielbiam pańskie rysunki. - dzięki mikrosłuchawkom zamontowanym na zausznikach okularów odbieram narządami słuchu podekscytowany głos teoretycznie dochodzący z ust trójwymiarowego obrazu. Zaszczyt, powiadasz? - myślę, niewzruszony.
- Miło mi to słyszeć. Czym mogę służyć? - pytam. Stosowanie profesjonalnego tonu w rozmowach z klientami przychodzi mi coraz łatwiej. 
Zaczęliśmy standardową rozmowę na temat miejsca, w którym miałby pojawić się tatuaż, stylu, który najbardziej mu odpowiada, oraz samego wzoru. Dosyć szybko decyduje się na jedną z moich najnowszych opublikowanych prac, czarnego kota z pozbawioną oczu czaszką zamiast głowy. Nie zaskakuje mnie to, w końcu technika dotwork wróciła do łask.
- Dobrze, pozostaje kwestia zaliczki… - zanim wypowiadam ostatnie słowo, obok hologramu pojawia się komunikat o przelewie na konto salonu podpisanego nazwiskiem mężczyzny - i pański adres?
- A, mieszkam na Pomiarowej. To dość długa ulica, wyjdę po pana na przystanek. - uśmiecha się wirtualny obraz.
- Jeśli chce się panu fatygować… w takim razie, do jutra?
- Żegnam, panie Wayver. - sylwetka mężczyzny gaśnie pozostawiając wyłącznie poczucie niepokoju wywołane nieprzyjemnym tonem pożegnania. Dziwny typ.
Dla pewności sprawdzam go w bazie danych. Niewyróżniający się niczym mieszkaniec Mistle City. Niekarany. Brzmi trochę jak oksymoron, zważywszy na to, gdzie żyje. Ale w sumie co mnie to obchodzi? Ważne, że zapłacił. W końcu świat kręci się wokół pieniędzy.
Po tym szybkim przeglądzie wracam do pracy. Pół godziny później stawiam ostatnie kreski na wzorze zaprojektowanym dla stałego klienta, wysyłam mu zdjęcie, nakładam poprawki, o które prosi w wiadomości zwrotnej. Następnie zjadam sałatkę zakupioną w spożywczym poprzedniego dnia, a samą przerwę spędzam w towarzystwie recepcjonistki, której jak zwykle nie zamykają się usta. Drugi tatuator ma wolne, szef wpada tylko na życzenie bardziej wymagających usługobiorców. Kiedyś było nas więcej, ale postęp technologii powoli usuwa ten zawód w cień. Wszystko przez jakiegoś pieprzonego geniusza, który połączył patent drukarki z maszynką do tatuowania. Aktualnie urządzenia są zdolne do odwzorowania na skórze wprowadzonego obrazu z doskonałą precyzją. Żeby utrzymać się na rynku ceny zostały obniżone, a etaty zredukowane. To jednak nie zmieniło faktu, że przychodzą do nas już tylko ci, których nie stać na komputerowy zabieg, i nieliczni stawiający bierny opór technizacji. Właściwie pogodziłem się z myślą, iż sam w końcu dostanę wypowiedzenie. Przynajmniej wróciłbyś do Francji… - odzywa się jakiś głos w głowie. Kręcę nią, by się skupić. I do wieczora krzywdzę dwoje ludzi przy użyciu igły aplikującej tusz.
Kiedy wychodzę z salonu, jest już ciemno. Lub wręcz przeciwnie, chorerne lampy świecą mocniej niż słońce przesłonięte białymi chmurami na szarym niebie. Czasem zastanawiam się, czy ono jeszcze jest niebieskie, tak jak babcia mi o nim opowiadała, czy współczesność pochłonęła także jego kolor. Myślą uaktywniam smart-glasses, czuję lekkie ukłucie na karku, w miejscu, gdzie znajduje się czip zapewniający konfigurację umysłu z urządzeniem. Zwiększ efekt zaciemnienia do 45%. Kiedy komenda zostaje wykonana, zaraz robi mi się lepiej. Po przejściu paruset metrów natrafiam na przystanek tramwajowy. Zanim zdążę usiąść na całkiem schludnej zadaszonej ławce podjeżdża mój środek lokomocji. Wchodzę do nieco zatłoczonego pojazdu. Kolejny delikatnie wyczuwalny ból z tyłu szyi. Przekroczenie progu tramwaju jest równoznaczne z włączeniem algorytmu rozpoznania osoby i automatycznego pobrania z jej konta opłaty za podróż. Permanentna inwigilacja. A przy okazji zdzierstwo. Delikwenci jadący „na gapę” lub figurujący w systemie jako poszukiwani są natychmiast wychwytywani przez współczesny odpowiednik kontrolera biletów. Ci pierwsi muszą wtedy znaleźć w kieszeni odpowiednią sumę, inaczej wysiadają z upomnieniem na najbliższym postoju. Wolę nie wtajemniczać się w to co robią w przypadku tych drugich.
Niecały kwadrans jazdy i wysiadam pod swoim „drapaczu chmur”, jakkolwiek bardziej ironicznie można powiedzieć te słowa. Wygląda co prawda nieco lepiej niż te na obrzeżach, ale mieszkanie tu to wciąż antonim komfortu. Doceniam, że mieszkam pod trójką, gdyż w ten sposób istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, iż spotkam któregoś z sąsiadów. Chyba wolę nie wiedzieć kto tu właściwie mieszka, w czym utwierdzam się wraz z każdym zasłyszanym zza ściany krzykiem. Zamykam za sobą drzwi, przekręcam zamek w drzwiach i zaciskam dodatkowo zamontowaną zasuwę. Zapalam światło, zdejmuję okulary i przejeżdżam dłonią po twarzy, przy okazji się rozprostowując. Przez stałe siedzenie w jednej pozycji nabawię się problemów z kręgosłupem. Ale na razie mogę odpocząć. Jutro mam tylko jeden tatuaż do zrobienia, spędzę trochę czasu nad stronami czekającymi na aktualizację szaty graficznej. Jutro… - powtarzam cicho w myślach. Zdejmuję ubrania i pozwalam sobie na długi, gorący prysznic. Przynajmniej na ciepłą wodę mogę liczyć w tej klitce.
Po umyciu ciała i zmyciu trosk z duszy urządzam kolację w postaci bułki z serem. Później doprowadzam do porządku twarz, myję zęby i kładę się do łóżka zagarniając przy okazji książkę ze stosu w rogu pokoju. Niestety na wyposażeniu pomieszczenia jest tylko miejsce do spania, mała komódka i wysuwana ze ściany deska imitująca biurko, więc większość utworów literackich wala się po podłodze. Swoich przyborów do rysowania nawet nie wypakowuję z niewielkiego kufra.
***
Budzę się przytulony do książki. Najwyraźniej zasnąłem podczas czytania. Miło spać ze świadomością, że twoich uszu nie zaatakuje żaden budzik z samego rana. Gdy zerkam na smart-glasses dostrzegam, iż jest już grubo po dziesiątej. Bez pośpiechu wstaję, ubieram się, ogarniam nieco przed niedoczyszczalnie brudnym przy ramie lustrze i wychodzę z domu na śniadanie oraz kawę czekające w pobliskiej kawiarni Number 1. Po posiłku spaceruję chwilę przeglądając w międzyczasie media społecznościowe. Potem praca aż do popołudnia z przerwami na odpoczynek zmęczonego światłem wzroku. Nawet specjalna nakładka fotochromowa na ekran laptopa i zaciemnione okulary nie pozwalają mi przepracować więcej niż parę godzin. Kończę odrysowywać wzór tatuażu na kalce, gdy przed oczami pojawia się powiadomienie o wizycie u klienta. Jadę do salonu po sprzęt przygotowany dzień wcześniej, pakuję go do średniej wielkości jasnoszarej walizki zaopatrzonej w kółka, idę na tramwaj, który przejeżdża ulicą Pomiarową.
Parę razy, choćby z przypadku odbywałem tę trasę, a jednak za każdym razem obrzeża wschodu napawają mnie nieznacznym strachem. Oczywiście nie daję tego po sobie poznać. Był niekarany, dobrze mu z oczu patrzyło. Uspokój się, paranoiku. - słyszę pogardliwy wewnętrzny głos. Posłusznie go słucham, biorę głęboki oddech i wysiadam na odpowiednim przystanku. A jednak nie widzę mężczyzny przypominającego wczorajszy trójwymiarowy obraz. Ukłucie w okolicach karku. Połączenie przychodzące. Odbierz.
- Najmocniej pana przepraszam, już wychodzę z domu! Może pan pójść w kierunku wieżowca szóstego? Spotkamy się szybciej. - mówi zdyszany. Nieco uspokojony zgadzam się i ruszam w wyznaczone miejsce. Po chwili czuję na sobie czyjś wzrok. Zwalniam. Mam złe przeczucia. Napinam mięśnie, gotów do ucieczki w przeciwną stronę. Niestety nie jestem w stanie wykonać tego manewru. Drogę toruje mi dwóch barczystych facetów w maskach. Cholera.
- No, spotkaliśmy się bardzo szybko, prawda? - słyszę za plecami cyniczny ton gościa z hologramu. Nieźle się wjebałeś. - nie pomaga umysł. Szybko wydaję polecenie: Wyślij sygnał do najbliższego patrolu. Udostępnij obraz i dźwięk. Odchrząkuję, by mój głos pozostał opanowany.
- Czy nie byliśmy przypadkiem umówieni na wizytę domową? - gram na zwłokę. Mam nadzieję, że jednostka policji zareaguje na wezwanie. Obracam się do niego twarzą. Także ma na sobie zakrywającą twarz część stroju.
- Kiedy z tobą skończymy będziesz musiał umówić się na wizytę w szpitalu. - warczy basem jeden z osiłków.
- A jeśli ktoś się o tym dowie, to w kostnicy, jasne? - dodaje drugi, mocno łapiąc mnie za ramię. No tak, na co im pięćdziesiąt dolców zaliczki, skoro mogą mieć sprzęt warty co najmniej parę stów. A jeśli są na tyle inteligentni, żeby wyciąć mi czip spod skóry, razem ze smart-glasses spokojnie dobiją tysiąca. W przypływie emocji uderzam go łokciem w brzuch z całej siły, dzięki czemu wyślizguję się z uścisku. Łapię walizkę i zaczynam uciekać, ale zaraz czuję jak ktoś mnie taranuje i przygniata ciałem do betonowego chodnika. W ruch idą pięści. Kopią mnie po brzuchu, bokach i udach. Zrywają mi okulary. Kolejne uderzenie, tym razem w głowę. Mam mroczki przed oczami. Nie wołam o pomoc, choć w środku proszę, żeby ktoś mi pomógł. Proszę…

< Sybil? >